Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 8
Wilfried Wroost, Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie, Hamburg 1919.
Tłum. Jacek Czaplicki
W dniu 24 marca, o wpół do czwartej nad ranem, na skraju lasu na zamontowanych tam potykaczach wybuchło kilka granatów ręcznych. Natychmiast po tym dzwonki alarmowe ze stanowisk nasłuchowych nr 2, 3 i 4 zaczęły bić gwałtownie i długo.
Wystrzelone trzy race wnoszą się po paraboli. Czujne pary oczu wpatrują się w noc. Nic jednak nie było widać. Zielone, żarzące się flary spadają i syczą na świeżo spadłym śniegu.
Już poprzedniego dnia wieczorem, gdy kuchnia polowa przywiozła jedzenie i pocztę, zaczęło trochę padać. Początkowo był to deszcz ze śniegiem, który ześlizgiwał się ze wszystkich przedmiotów i zaległ w różnych kątach i bruzdach. Ale później, około północy, zaczęły padać już tylko płatki śniegu. Opady były coraz większe, a płatki śniegu grubiały. Na hełmach wartowników w okopach i na stanowiskach nasłuchowych rosły białe kożuchy. Wokół panowała głęboka, grobowa cisza. Zdawało się, że słychać spadanie płatków śniegu. W tej ciszy wyraźnie słychać było każde przeładowanie karabinu. … Gdy nagle wybuchły granaty ręczne.
Vizefeldwebel Waldschütz, który o godzinie trzeciej przejął służbę wartowniczą w okopach od Leutnanta Müllera, natychmiast budzi żołnierzy z dwóch plutonów. Na „Czole”, obu „Skroniach”, „Bastionach”, „Kawalerzystach” i „Lunetach”, w mgnieniu oka we wszystkich wnękach przy karabinach pojawili się żołnierze. Rozgarniano śnieg, odbezpieczano broń.
Ehinger został obudzony.
Wyszedł w narzuconym płaszczu z podniesionym kołnierzem i brnął przez zaśnieżone korytarze okopów.
– Co się dzieje? – pyta Waldschütza, który wygięty daleko do przodu, nad przedpiersiem okopu, rozgląda się w zaśnieżonym terenie.
Melduje. – Dwa, trzy, niektórzy twierdzą, że cztery lub pięć zawieszonych tam granatów ręcznych eksplodowało w tym samym czasie.
Ehinger nakazał podwojenie obsady stanowisk nasłuchowych. Unteroffizier Hoffmann, który udał się na stanowisko numer 3, zabrał ze sobą pistolet i wystrzelił stamtąd więcej flar. Przy pierwszej, która nie chciała się za bardzo palić, zdawało mu się, że widzi na skraju lasu przemykające postacie. Przy drugiej już wyraźnie widzi rzucające się na ziemię sylwetki i ciemne kopczyki, które wyróżniają się na śniegu. Pospiesznie odsyła z meldunkiem stojącego za nim żołnierza. Jednak w okopach też zauważyli zagrożenie.
– Nie możemy nigdzie wysłać patroli – mówi dowódca kompanii – bo wszędzie są miny przeciwpiechotne. – Utrzymaj krawędź lasu, Waldschütz! – rozkazuje Ehinger dowódcy plutonu.
Nie byłoby to możliwe w ciemnościach nocy, gdyby nie wcześniejsze przygotowania na stanowiskach strzeleckich. Karabiny leżą na karbowanych łożach. Jedno nacięcie oznacza krawędź lasu, drugie przeznaczone było do pokrycia ogniem zapory z drutu kolczastego.
– Czy karabiny maszynowe są gotowe? – pyta Ehinger.
– Na pańską komendę … panie Oberleutnant … wszystkie karabiny … gotowe do strzału … w najlepszym porządku!
Ehinger odwraca się. W ciemności rozpoznaje Unteroffiziera Pinkpanka.
Siatki maskujące już dawno zdjęto z karabinów maszynowych. Wystające lufy wyglądają jak węszące psy.
– Strzel … cy … o … gnia – krzyknął spokojnie Ehinger.
Na komendę rozbrzmiało ponad sto karabinów piechoty, wspartych przez trzy karabiny maszynowe.
Wróciły załogi stanowisk nasłuchowych. Po drodze, za sobą odbezpieczyli deski zapadni, nad dołami z osadzonymi tam rosyjskimi bagnetami. Flara za flarą wnosiły się w powietrze. Inne kompanie również wystrzeliwują flary. Ale przed ich stanowiskami nic się nie dzieje, nie ma nic do oglądania. Ruch jest tylko przed Russenkopf. Ciemne postacie poruszają się, skaczą, biegną, a kolejne wynurzają się z lasu. Rosjanie próbują się zbliżyć. Ale nie mogą. Zalewa ich deszcz kul. Kule zwalają ich na ziemię. Upadają, część od trafienia kulą, a część kryje się przed światłem flar, czołgają się po ziemi, gdzie zalega gruba jak dłoń warstwa śniegu
Nie spodziewali się takiego oporu pod tym brzydkim wzgórzem. Sądzili, że mogą zagnieździć się na szczycie jednym szybkim skokiem, aby z niego zablokować wszelki ruch w Klimkach i skutecznie flankować wzgórze 125. Ale zderzyli się ze skałą.
Leutnant Müller i Doktor dawno już opuścili swoje schrony i stali przy Ehingerze, który rozkazuje.
– Rozproszyć ogień.
Obserwator artyleryjski zaalarmował artylerię przy pierwszych oznakach ataku. Obsługa dział była gotowa do ustawienia zapalników na zażądaną odległość i tylko czekała na kolejną informację z linii frontu.
– Czy dać komendę do otwarcia ognia, panie Oberleutnant? – zapytał obserwator.
– Jak nie muszę za to płacić, to tak. Warto posłać szrapnele na skraj tego paskudnego lasu, na pewno kryje się ich tam więcej.
– Trzynaście sto dwadzieścia dwa … na lewo dwa – powiedział Vizewachtmeister do słuchawki telefonu.
I powtarzając się, krzyczy.
– Ognia!
– Ognia!
Zaraz potem z lasu na tyłach błyska cztery razy z rzędu. Cztery razy słychać dudnienie, cztery razy piszczy, syczy, wyje w powietrzu. Pierwsza partia szrapneli przelatuje nad Russenkopf. Cztery razy mruga na skraju lasu, gdy pociski wybuchają. Przez pół sekundy las jest oświetlony. Zdawało się, że widać było Rosjan próbujących uciekać. W międzyczasie strzelają karabiny piechoty i słychać stukot oraz grzechotanie karabinów maszynowych.
Ci nieliczni, którzy odważyli się wyjść z lasu są w potrzasku, uziemieni przez grad ołowiu i starają się desperacko bronić. Strzelają. Za każdym razem widać błysk z luf ich karabinów. Kule gwiżdżą i świszczą nad Russenkopf nie trafiając w żaden znaczący cel. Potem robi się cicho.
Ehinger również nakazuje wstrzymać ogień. Wartownicy znów ruszają do przodu na stanowiska nasłuchowe. Mają zameldować, czy wróg ma zamiar wznowić atak.
Jednak nie, na przedpolu brak takich oznak.
Godzina minęła w mgnieniu oka. Bateria Landszturmu przestała strzelać. Nie ma się już czego bać. Mimo wszystko, wszyscy pozostali w swoich wnękach strzeleckich gotowi do strzału. Każdy jest podekscytowany i ożywiony. Palą, śmieją się i rozmawiają, tak że Ehinger musi zarządzić ciszę, aby nie wprowadzać w błąd stanowisk nasłuchowych.
Tuż przed godziną piątą Kleineidam informuje, że kuchnia polowa już wyjechała z Wykrotu. Każda drużyna z drugiego plutonu wyznacza po jednym żołnierzu, który pod komendą Unteroffiziera Ronsecka rusza po jedzenie. Garnki wiszą na tyczce przerzuconej przez ramię, tak jak to robią Chińczycy. Kuchni jednak nie ma na pozycjach pod wsią Klimki. Ruszają więc w lewo, ponieważ Speckmann na pewno nie wyjechał z lasu. Zatrzymał się w miejscu, gdzie jeszcze w nocy w dniu 10 marca były pozycje trzeciego plutonu. Speckmann bardzo się spieszy, martwi się o swoje konie i kocioł. Każdy garnek jest wypełniony po brzeg. Mały woreczek z kawą, z porcją na jeden dzień, odbiera Unteroffizier Ronseck. …
W małym podziemnym schronie, który służył jako kuchnia dla sztabu kompanii, gdzie również śpi dwóch żołnierzy z obsługi oficerów, drużyna telefoniczna zamontowała swój aparat na małym sięgającym do kolan stoliku. Ehinger podnosi słuchawkę i łączy się z Majorem von Crayßem.
– Pan Major?
– Jestem tu … co słychać? Co się tam u was przed chwilą stało?
Ehinger w krótkich słowach relacjonuje nocny incydent.
– Teraz częściej będziesz miał takie przyjemności.
– Myślę, że tak! – stwierdził dowódca kompanii.
– Mamy w tej chwili przed sobą nowe jednostki. Musiały nadciągnąć wczoraj w wieczorem. Niektóre ze starych oddziałów zabrano od nas pod Wach, bo jeńcy poinformowali, że zostaną przerzuceni do Galicji. Pewnie do Przemyśla. Mamy teraz przed sobą Sybiraków. Doborowe oddziały, futrzane czapy, cholernie odważni faceci. Musisz być ostrożny, drogi Ehinger.
– Będę, panie Majorze.
– Od teraz będą oni prowadzić ostrzał artyleryjski.
– Prawdopodobnie tak, panie Majorze.
– A więc posłuchaj mnie, Ehinger.”
– Proszę?
– Jesteś wkurzającym człowiekiem. Nie tylko odgrodziłeś się od nas zaporą z drutu kolczastego, nie tylko do ostatniego kamienia rozebrałeś moją leśniczówkę …
– Myślałem, że to nie jest zabronione – zaśmiał się Ehinger.
– Tak, ale włóczyłem się po lesie szukając jej i wreszcie dowiedziałem się, że twoja cholerna Russenkopf ją połknęła. Ale nie to jest najgorsze. Według wrednych plotek, masz podobno gdzieś ukryte dwa zdobyte rosyjskie karabiny maszynowe. Czy jesteś w stanie zaprzeczyć tej plotce?
– Szczerze mówiąc … nie mogę tego zrobić, panie Majorze.
– Ale słuchaj, nie możesz tak robić, mój Ehingerze …
– Panie Majorze, zainstalowałem je na odpowiednich stanowiskach, wyszkoliłem do ich obsługi ludzi i wiele od nich oczekuję. Dziś rano zdały swój test bojowy …
– Tak, tak, tak, a my myśleliśmy, że to Rosjanie strzelają. Ale tak nie można, nie ma mowy, mój drogi Ehinger. Jak z dywizji się o tym dowiedzą, zrobią mi piekło, zażądają mojej głowy, zwolnią mnie!
– Ale Majorze, oni nie są do tego zdolni!
– Nawet jeśli, nawet jeśli, ale to niemożliwe, mój drogi, mamy zebrać każdy magazynek z nabojami, każdy pusty magazynek i wysłać to na tyły przez kuchnie. Przypuszczam, że wciąż masz rosyjskie flinty i amunicję na swoim Russenkopf, prawda?
– Oczywiście, panie Majorze, ale są teraz przysypane śniegiem – próbuje się wykręcić Ehinger.
– Tak czy inaczej, musisz je zebrać i oddać na kuchnię. To bezwzględny rozkaz od dowódcy dywizji. Tu gdzie jesteśmy, że tak powiem, to mało znaczący, drugorzędny teatr tej wojny i każdy najmniejszy łup ma dużą wartość. Każdy jest zliczany, raportowany i wykorzystywany do celów statystycznych. Co o tym sądzisz? Karabiny będą zmagazynowane i posłużą do szkolenia rekrutów w posługiwaniu się karabinami …
– W porządku, panie Majorze, każę je oddać, ale zatrzymam dwa Ka-emy.
– Taaa … w takim razie bierzesz na siebie pełną odpowiedzialność, ja nic nie wiem i nie chcę wiedzieć.
– A czy będę miał zaszczyt zobaczyć dziś pana Majora, żeby oprowadzić i pokazać Russenkopf?
– Hm! Cóż, nie wiem, wydaje się, że dziś jest złe powietrze. Później, może jutro. A teraz idź i wykonaj rozkazy, parszywe … karabiny maszynowe mają zniknąć!
Ehinger opuścił stanowisko telefoniczne. Na zewnątrz był jasny poranek. Wszędzie jak okiem sięgnąć, wszystko było pokryte śnieżną bielą. Teren wyglądał dziś zupełnie inaczej. Dużo bardziej przyjazny, dużo łagodniejszy. W Klimkach śnieg ukrył wypalone ruiny domów a głęboka, szeroka bagienna dolina przypominała duży rozłożony obrus. Drzewa znajdujące się w połowie przejścia na Russenkopf obsypane były na biało. Białe było również wzgórze 125, a sześć sosen na jego szczycie ze swoimi smukłymi, gołymi pniami, pochyliło się mocno, niemalże ze czcią, przed majestatem zimy. Nawet Russenkopf była piękna.
Założył czapkę z ogromnym pomponem.
Żołnierze byli zajęci odśnieżaniem tuneli i okopów, aby ich dno pozostało suche. Tylko nieliczni leżeli w schronach i spali. Większość stała na zewnątrz i liczyła poległych po ataku. Na przedpolu było rozrzuconych od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu ciemnych kup mięsa i innych rzeczy. Skraj lasu, na który Ehinger patrzył przez szczelinę w przedpiersiu okopu, był usiany martwymi żołnierzami. Pomiędzy nimi leżeli ranni, którzy często w agonii i mimo bólu próbowali się czołgać. Tylko jeden próbował uzyskać pomoc od Russenkopf. Powoli i mozolnie czołgał się na rękach, z bólem ciągnął za sobą zniekształcone martwe nogi. Był ciężko ranny. Z każdym centymetrem jak się zbliżał, rosło niebezpieczeństwo, że trafi na minę. Z napięciem śledzono każdy jego ruch. W każdej sekundzie spodziewano się, że ziemia poderwie się pod nim i wyrzuci w niebo bezkształtne kawałki mięsa. Ale pole minowe go oszczędziło. To był jakiś cud. Przeczołgał się. To było tak, jakby jakaś niewidzialna ręka prowadziła go, gdy czołgał się slalomem na przedpolu. Znalazł drogę przez pas ziemi, gdzie pod białym kocem czaiła się okropna śmierć. Kiedy dotarł do zasieków, sanitariusz medyczny Brüning zrzucił mu uprząż, zdradził mu jedyne wąskie przejście między nabitymi palami i wilczymi dołami, wskazał wąski otwór pomiędzy kozłami hiszpańskimi a drutami kolczastymi. Sanitariusz odciągnął wijący się drut kolczasty i dotarł do człowieka potrzebującego pomocy. Zarzucił go sobie na plecy. Jak tonący człowiek, młody Rosjanin o pustych oczach, uchwycił się ratownika. Gdy Brüning dotarł z nim do okopu, miał już siną twarz. Przy zakładaniu pierwszego opatrunku, charakter rany stał się oczywisty. Obie nogi zostały rozerwane w udach przez rykoszet, który połamał również kości. Potrzebna była szybka pomoc. Aby zapobiec zagrożeniu życia, konieczne było przeprowadzenie amputacji kończyn. Na razie nie było jak tego zrobić. Złączono więc nogi, założono szynę i zabandażowano.
Materiały zamieszczone w serwisie są chronione prawem autorskim i mogą być wykorzystywane przez użytkowników zgodnie z licencją Creative Commons BY-NC-ND, tj. umożliwiającą użytkownikom serwisu kopiowanie i rozpowszechnianie utworu pod warunkiem uznania autorstwa, tylko do użytku niekomercyjnego i bez utworów zależnych.
https://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/4.0/