Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 5

Dziedzictwo Wielkiej Wojny > Pamięć o Wielkiej Wojnie > Województwo mazowieckie > Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 5
3 grudnia, 2020r

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 5

Wilfried Wroost, Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie, Hamburg 1919.
Tłum. Jacek Czaplicki

Zaczynamy. Po tym jak Unteroffizier Hoffmann wystrzeliwuje z pistoletu białą racę, a ta z syczącym dźwiękiem i zakrzywionym ogonem wzbija się w niebo, od strony wsi Klimki ostrzał zostaje natychmiast wstrzymany. Nad szczyt nadlatuje jeszcze kilka pocisków ze szrapnelami wystrzelonych przez baterie Landszturmu, które wypluwają swój ładunek dokładnie na próbujących znaleźć schronienie Rosjan. Nagłe rozbłyski są przerażające, białe. Chmury szrapneli powstałe w tych miejscach, zapowiadające jakby burzę gradową, powoli przesuwają się na wschód. W pełnym pośpiechu Rosjanie przerzucają w stronę nadlatującego zagrożenia wszelkie osłony i próbują skryć się jak najgłębiej w ziemię.

Teraz bateria kładzie swój ogień na las obsadzony przez Rosjan, aby zapobiec stamtąd jakiejkolwiek akcji przeciw atakującym pagórek. Tymczasem pluton Waldschütza rozciągnął się w linię strzelecką. Ukształtowanie terenu wymusza krótkie skoki, aby zbliżyć się do Rosjan niepostrzeżenie. Pierwszy pluton również się rozstawia i ma ruszyć w niewielkiej odległości za nimi. Atak ma pójść błyskawicznie, a zaskoczony wróg nie powinien mieć czasu na ochłonięcie i reakcję. To był plan Ehingera. O tym, co nastąpi później, miał zadecydować rozwój wydarzeń.

Gdy tylko oddziały skierowane do akcji sprawnie przechodzą przez linię okopu flankowego, Magerfleisch w pełni zadowolony, że wykonał swoje zadanie, chowa się tym okopie obsadzonym przez swych ludzi.

Pochwę szabli, która tylko przeszkadzałaby w ataku, Waldschütz rzucił swojemu służącemu, Eskimosowi, który przez całą noc, aż to tego momentu sobie drzemał.

– Trzymaj to … nie wypuszczaj z rąk … albo szatan się z tobą policzy – krzyczy do półprzytomnego. Potem rusza w krzaki. – Naprzód marsz – marsz. – Trzymając w prawej ręce szablę, w lewej odbezpieczony pistolet Browninga, dowódca plutonu wyprzedza swoich ludzi. Leutnant Müller, z karabinem w ręku, dołączył do niego. Chce wzmocnić atakujących. Biegną od krzaka do krzaka, wokół leżą ranni i zabici Rosjanie, którzy jeszcze godzinę temu szli do natarcia na niemieckie pozycje.

Czwarta kompania z rezerwowego regimentu Böhlitz jest natarciu! Zamarznięta powierzchniowo ziemia sprawia, że idzie się po niej jak po świeżo upieczonym chlebie. Wciąż kryjący się za krzakami olchy, pluton stale zbliża się do Russenkopf. Pędzi jak burza. Dopiero, gdy Waldschütz dociera do podnóża wzgórza, wykrzykuje – hurra i pędzi w górę, a jego ludzie podejmują okrzyk i biegną za nim. Rosjanie, którzy spodziewali się ataku od strony wsi Klimki są zaskoczeni. Niemcy nie pozwalają im się poderwać, grożąc przyłożonymi do ich szyi bagnetami nałożonymi na karabiny.

Biada temu, kto od razu nie rzuci swej broni i nie wyciągnie rąk nad głowę. Biada rosyjskim rękom, które nie zostaną wyciągnięte, by pokazać, że nie ma w nich broni. Każdy widzi jak Waldschütz biega wokół z furią jak berserk. Ktokolwiek próbuje uciec, zostaje powalony z jego pistoletu.

Karabin maszynowy na lewej flance trzeciej kompanii wspiera atak. Pociski uderzają z dużą precyzją w zbocza Russenkopf. Każdy Rosjanin, który próbuje ucieczki, również staje się jego ofiarą.

Wkrótce Rosjanie poddają się bez dalszego oporu, a Waldschütz popędza ich na lewą stronę, w kierunku skraju pozycji pod wsią Klimki. Tym, którzy odmawiają, grozi pchnięcie bagnetem. Dlatego wolą iść przez bagno, niektórzy z nich zapadają się do kolan, inni po pas. Wielu tych co dotarło na twardszy grunt przy pozycjach drugiego batalionu, straciło na bagnach buty.

W tym momencie na miejsce dociera pluton Kerna, który nacierał w drugim rzucie za drugim plutonem. Wraz z nimi przybył dowódca kompanii. Szybko rozeznał się w sytuacji, wydał krótkie rozkazy, które zostały szybko wykonane. Główne zadanie zostało już zrealizowane. Russenkopf zostało oczyszczone i tylko tu i ówdzie z jakiejś dziury wyciągano jeszcze Rosjanina i ponaglano bagnetem. Ostatni odchodzący musieli zabrać ze sobą swoich towarzyszy, rannych od niemieckich szrapneli. Działa 7.5 cm baterii Landszturmu wykonały świetną robotę. Dowodem tego było wielu zabitych.

Russenkopf po stronie osłoniętej przed wrogiem zapełnia się żołnierzami. Jednostki tam są pomieszane. Są żołnierze z obu plutonów i innych oddziałów. Odpowiednie rozkazy mogą być wydane później, ponieważ wróg strzela już z czterech dział na zajęte pozycje, chociaż przeważnie nie trafia. Pociski wpadają w bagno za pozycjami. Czarne słupy ziemi wznoszą się wysoko jak wieża, a drobny deszcz szlamu i bagnistej ziemi spływa w dół, przykrywając wszystkich leżących za wzgórzem i barwiąc ich twarze tak, że Oberstleutnant mógłby pomylić ich z Hottentotami.

Wybuchy odsłaniają sporo rzeczy za i przed wzgórzem. Martwi towarzysze z siódmej kompanii, którzy wczorajszej nocy dostali rozkaz zabezpieczenia wzgórza są wyciągani z różnych dziur. Ich ciała są nadal ciepłe i mają mnóstwo ran od bagnetów. Rosjanie nie oszczędzili nikogo. Kogo znaleźli na wzgórzu zabili kolbami karabinów i bagnetami.

Waldschütz gotował się z wściekłości, gdy to zobaczył. Biegał od dołka do dołka z czerwoną twarzą, można by pomyśleć, że miał z niej zdartą skórę. Z szablą w dłoni liczył poległych. Czterdziestu trzech leżało tutaj. W dołku, nieco dalej na tyłach, ułożono dowódcę plutonu, Vizefeldwebla Pallinowskiego, owiniętego w koc. Został zabity we śnie i jak wielu innych, nie zdążył nawet sięgnąć po broń. Jego czaszka została zmiażdżona kolbą karabinu.

Waldschütz sapał ze wściekłości. W jednym dołku znalazł Gefraitera; on też został pchnięty bagnetami, ale przeżył. Był jedynym, który po obandażowaniu i wzmocnieniu łykiem koniaku, słabym głosem mógł złożyć relację z wydarzeń na wzgórzu. Jego pluton, który nie spał poprzedniej nocy, a później brał udział w ataku i zdobyciu wsi Klimki, niechętnie podjął się zadania obsadzenia wzgórza. Wykopali na nim prowizoryczne dołki dla osłony, a na straż został wyznaczony podoficer. Ale totalne wyczerpanie i zimna noc sprawiła, że wszystkim opadły powieki. Hordy Rosjan miały więc łatwe zadanie.

– Mamy jeszcze jeden przykład, kiedy pewne sprawy są lekceważone – wykrzyknął Oberleutnant, kiedy ranny przez zaciśnięte z bólu zęby zdał raport; – tych czterdziestu czterech ludzi nie nadawało się do zadania. Byłoby o wiele lepiej, gdyby zostali w Klimkach, a ich kompania nie straciłaby teraz jednej trzeciej swego stanu. Wczoraj przedstawiłem tę sprawę Oberstleutnantowi, ale nikt nie chciał uznać znaczenia tego wzgórza dla nas. Kto wie, w jaki sposób rozkaz został przekazany kompanii i czy oddziałom w Klinkach wydały się one mało istotne. Dla nas jest to smutny przykład. Teraz wiemy, jakie mogą być tego konsekwencje, jeśli mimo zmęczenia, głodu i zimna nie podejmie się największego wysiłku, aby wykonać swoje zadanie. Więc mówię: Zbierzcie się do kupy!

Wszyscy z zapałem zabrali się do pracy, by poszerzyć dołki strzeleckie z których powstawały krótkie okopy. Na początku były one pogrupowane, niektóre z nich były wysunięte trochę do przodu, inne na tyłach. W zależności od ukształtowania terenu, jedna połowa Russenkopf była rozbudowywana. Dowódca kompanii nakazał wykonać mocno zygzakujący okop dochodzący na tyły. Przy rozcinaniu wierzchołka wzgórza na pół, klęcząc czy leżąc pracował żołnierz przy żołnierzu. Po przekopaniu centralnej części wzgórza prace rozszerzono na prawo i lewo. Pierwsze prace na Russenkopf zostały zakończone około południa. Wzgórze zostało rozcięte na cztery części i skrycie można było przechodzić z jednej części na drugą. Wtedy to rosyjska artyleria prowadziła ostrzał odwetowy na wzgórze 125, tak że ono dymiło, a gałęzie sześciu rosnących tam sosen zostały roztrzaskane, wieś Klimki również nie była oszczędzana i kilka tamtejszych zagród zapaliło się.  

Ehinger wezwał do siebie podoficerów. Zebrali się za wzgórzem. Zwrócił im uwagę na konsekwencje zaniedbań, które pochłonęły pluton siódmej kompanii i że coś podobnego może zdarzyć się im, jeżeli będą postępować w ten sam sposób. Sam przyznał, że w najbliższych dniach kompania będzie musiała się spodziewać ciężkiej pracy. Praca w dzień i czuwanie w nocy. Ponieważ kuchnia polowa nie była spodziewana przed zmrokiem, pozwolił otworzyć konserwy. Dwóch żołnierzy musiało pozostać na straży, a reszta zajęła się otwieraniem konserw mięsnych za pomocą scyzoryków i bagnetów.

Podoficer Hoffmann poprosił o pozwolenie na udanie się do trzeciej i pierwszej kompanii w celu zdobycia większej ilości sprzętu do rozbudowy okopów. Ehinger wyraził zgodę i dodał, że ludzie z plutonu Magerfleischa mają zająć się dostawami. Hoffmann skacząc od krzaka do krzaka, gdzie znajdował twardszy grunt pod nogami, udał się wykonać zadanie. Niedługo później wrócił sprowadzając kilka szpadli, łopat i siekier, którymi trzeba było ściąć parę sosen.

Prace były starannie, roztropnie i dobrze przemyślane. Nie naruszano gruntu tam, gdzie to było zbędne, nie usunięto żadnego krzaka, który nie przeszkadzał. Pozycja powinna pozostać zamaskowana, by, o ile to możliwe, nie dawać wrogowi wglądu w szeroko zakrojone i rozplanowane prace.

Po dotarciu sprzętu do budowania okopów prace stały się łatwiejsze, niż przy poprzednim kopaniu saperkami, które żołnierze mieli przy sobie. Cały czas wszędzie kopano, przegrzebywano, przerzucano ziemię i rąbano. Nie było odpoczynku, relaksu, chwili na złapanie oddechu. Podoficerowie i kaprale stali za swymi ludźmi z zegarkami w rękach. Po dwudziestu minutach każda z grup była zmieniana. Narzędzia ani na chwilę nie leżały bezczynnie, stale ryły piaszczysty grunt, gdzie korzenie małych świerków stawiały opór. Sprawiające kłopot żołnierskie oporządzenie już dawno zostało zrzucone. Hełmy i płaszcze wkrótce spotkało to samo, niektórzy z żołnierzy zrzucili kurtki mundurowe, obnażali ramiona, pluli w ręce i pracowali jak w akordzie, tak, że pot spływał po ich plecach i moczył koszule. (A przecież ostatniej nocy nie można było spać z powodu zimna!) Wielu z żołnierzy, których dom rodzinny był w Westfalii i Zagłębiu Ruhry oraz ci co pracowali w cywilu jako górnicy, robili w trakcie tych robót niesamowite rzeczy.

Podczas przebijania zygzakującego okopu łącznikowego znaleziono zakopane dwa karabiny maszynowe. Znalezisko wywołało wielkie poruszenie. Każdy musiał tam się przejść i obejrzeć, co na chwilę zdezorganizowało prace.

Dla Ehingera, któremu postawiono łup u stóp, znalezisko też było niemałą niespodzianką. Pozostało dla niego niezrozumiałe, jak lekkomyślnie Rosjanie obchodzili się z tą bronią, którą zabrała pierwsza fala natarcia i do tego w natarciu, które nie wiadomo było czy zakończy się sukcesem.

– Pewnie myśleli, że to będzie łatwe zadanie, – powiedział – i sądzili, że nas zdziesiątkują, gdy zaczęlibyśmy uciekać. Ale teraz sytuacja się zmieniła i daję rozkaz: Zmiana planu, mamy dwa dodatkowe powody. Wiesz co, Doktorze? – Zwrócił się do Kerna, który siedział obok i patrzył na dwa karabiny na kołach, jakby były to dwa upolowane drapieżniki. – Użyjemy ich do własnych celów. Strzelanie z nich nie musi być tak wielką sztuką. Mamy je swoich rękach co zmniejsza siłę bojową Rosjan.

– Ale kto będzie je obsługiwał? – zapytał sceptycznie lekarz.

– Waldschütz, gdzie on jest? – krzyknął Ehinger.

– Tutaj – zameldował wywoływany, stojący za nim.

– Czy nie masz aby w swoim plutonie ślusarza, który naprawia takie rzeczy? Czy nie powiedziałeś mi kiedyś, że – usłyszałeś od niego – iż duże zamówienia dla Rosji było realizowane w naszych fabrykach broni i skończyło się ono na krótko przed wojną?

– Tak, nazywa się Briski, ale ostatnio jest w trzecim plutonie – powiedział Waldschütz.

– Szkoda, – powiedział Ehinger, – ale trzeba go tu natychmiast sprowadzić, aby naprawić tych chłopaczków, którzy mogą nam wyświadczyć doskonałe usługi. Zapewniam was, że gdy tylko rozbrzmi ich terkot, da to doskonały efekt.

– Grzmiący efekt – potwierdził Waldschütz, – w dosłownym znaczeniu tych słów.

– Briski jest tutaj – rzucił Unteroffizier Hoffmann – przyniósł sprzęt do kopania rowów.

Briski został wezwany. Był z grupą, która przygotowywała duży grób dla poległych z siódmej kompanii, po tym jak porucznik Müller wybrał miejsce i poprowadził prace.

Wezwany stawił się i oświadczył, że naprawa karabinów jest łatwa. Wybrał sobie dwóch towarzyszy, którzy byli również ślusarzami, a którzy pomogli mu przy czyszczeniu, dzięki czemu mechanizm znów był sprawny.

– Czy byłbyś w stanie z tego strzelać? – Ehinger zapytał majstra.

– Tak, muszę tylko mieć naboje – odpowiedział majster, dokręcając jedną śrubę.

– Oczywiście – zgodził się z nim Oberleutnant – one też muszą być gdzieś tutaj. Słuchajcie, ludzie – krzyknął głośno – wszyscy, co nie kopią, niech szukają pasów nabojowych. Znakomita nagroda dla tych, którzy je przyniosą! Żołnierze rzucili się do wykopu, gdzie znaleziono karabiny maszynowe i wkrótce przynieśli cztery skrzynie z pełnymi pasami nabojowymi do nich. Zabrali je spod ciał dwóch poległych Rosjan, którzy nadal kurczowo trzymali je w rękach. Jeden pas przyniósł Ziehbart, kompanijny fryzjer. Mówiono o nim, że kiedy otrzymał kartę mobilizacyjną, przyjął ją spokojnie, jakby kogoś golił i obcinał włosy.

– A potem musimy je gdzieś zainstalować – powiedział Ehinger. – Chcę wybrać dla nich odpowiednie miejsca. Bo zostaną tutaj i nie oddamy ich do dywizji, by później poszły na wystawy wojenne. Wolę zaryzykować i ukryć łupy. Tutaj są dla mnie o wiele bardziej przydatne.

Kiedy obchodził na wpół wykończone okopy, powiedział do Doktora i Waldschütza: – Dwa plutony to naprawdę nie za dużo. To wzgórze jest większe niż się wydawało ze wzgórza 125.

Na szczycie Russenkopf, na największej i najbardziej wysuniętej sośnie, umieszczono punkt obserwacyjny. Obserwator na hełmie, na klatce piersiowej i na ramionach miał umocowane oderwane gałęzie, aby nie zostać rozpoznanym. Uzbrojony w lornetkę, musiał stale przyglądać się lasowi, w którym było cicho i spokojnie. Nie widział żadnego wroga, poza martwymi i rannymi, którzy po nieudanym ataku zostali pozostawieni na rozległym polu walki. Z tym momencie meldował głośno, że patrol ze wsi Klimki zmierza do lasu.

Ehinger spojrzał w kierunku, w którym trzej ludzie bez tornistrów, w czapkach polowych na głowie, pełzli przez pole, powoli i ostrożnie zbliżając się w kierunku lasu, którego cisza wydawała się niepokojąca.

Vizefeldwebel Waldschütz zaproponował, aby również wysłać patrol, którym chciałby dowodzić.

Dowódca kompanii nie był skłonny wyrazić zgody na plan dowódcy plutonu. Dopiero po kilku próbach zainteresowanego wydał pozwolenie.

Waldschütz ruszył z dwoma ochotnikami. – Za godzinę bezwzględnie masz być z powrotem – zawołał za nim Ehinger.

– Wiesz – powiedziała Ehinger do Doktora, kiedy stracił z oczu patrol znikający za drzewami.

– Nie podoba mi się ten las. Sposób, w jaki tam stoi, taki cichy, taki groźny – nigdy nie byłem tak podejrzliwy wobec lasu, jak wobec tego. Również wczoraj, kiedy pierwszy raz zobaczyłem go ze wzgórza 125, nie podobał mi się. Masz to samo uczucie?

Doktor przytaknął.

– Tak, nie mogę powstrzymać tego uczucia. – Ehinger kontynuował – Czuję jakby stanowił dla nas zagrożenie.

W międzyczasie z zakątka lasu za nimi, gdzie stacjonował teraz pluton Magerfleischa, zbliżały się trzy osoby. Pokryty gałązkami obserwator na szczycie sosny, który nie miał w tej chwili nic ciekawego do zameldowania, zgłosił to.

Powoli, bez zapadania się, szli przez bagno w kierunku Russenkopf. Ehinger patrząc przez lornetkę rozpoznał, że to oddział telefoniczny, który wczoraj wieczorem był w czwartej kompanii. Jeden z nich niósł pudełko, drugi rolkę z drutem, który cały czas rozwijał, a trzeci, nieco pozostawiony w tyle, z prętem, na którym znajdował się hak, kładł rozwinięty drut na krzewy i drzewa, aby zabezpieczyć go przed wilgocią. Do stóp mieli przywiązane deski, długie i wąskie, dzięki którym udało im się przejść przez bagno, nie zapadając się ani trochę.

– Jak wpadłeś na ten praktyczny pomysł? – zapytał Ehinger Unteroffiziera z tej grupy, gdy tylko się zameldował.

– Pan Offizierstellvertreter Magerfleisch kazał nam zabrać deski z leśniczówki i związać je pod stopami.

– Magerfleisch? – zawołał zdumiony Ehinger.

– Tak jest, panie Oberleutnant. Wycina drzewa, tnie je i buduje kozły hiszpańskie. Każda z jego drużyn do godziny 19:00 musi mieć pięć zestawów gotowych. Kazał nam też to robić, bo myślał, że na razie nie mamy nic do roboty. Ale moi chłopcy byli tak niezdarni przy tej pracy, że kazał nam zawiązać deski pod stopami i wypędził na bagno. Tak jest, zrobił to – powiedział Unteroffizier, wyraźnie oburzony i ze złością zrzucił swój tornister.

– Kto wydał rozkaz budowy kozłów hiszpańskich, pan Major? – zapytał Doktor.

– A gdzie, panie Feldwebel, on sam wpadł na ten pomysł.

– Z własnej inicjatywy? Co w ciebie wstąpiło, Magerfleisch? – wykrzyknął Ehinger, pół poważny, pół rozbawiony. – Jak my źle oceniliśmy tego człowieka, Doktorze!

Aktor Orlershausen, który stał w pobliżu i właśnie przypalał zapalniczką papierosa Doktorowi, pozwolił sobie na żart.

– Szlachetny człowieku! Szlachetny człowieku! – krzyczał, a jego ręce rozpostarły się w powietrzu. – Biada temu stuleciu, które cię odrzuciło! – Biada potomstwu, które cię źle osądza! [przypis tłumacza: J. W. von Goethe: Götz von Berlichingen mit der eisernen Hand]

– Zamknij się! – Doktor zaśmiał się z niego. Orlershausen odszedł.

Po podłączeniu kabla i ustanowieniu tymczasowego stanowiska telefonicznego, pierwsza rozmowa telefoniczna z Russenkopf została skierowana do Majora. A ten najpierw pogratulował Ehingerowi bezstratnego ataku i poprosił go, aby pochwalił żołnierzy za śmiałą akcję.

– Czy ty już wiesz – zapytał Ehingera – ilu jeńców wysłałeś do wsi Klimki?

– Nie, panie Majorze, nie było czasu by policzyć.

– Było ich stu dziewięćdziesięciu dziewięciu.

– A jeszcze czternastu lub czy piętnastu z nich nadal tu leży. To ci, dla których muszę wykopać grób.

– Tak, Ehinger, posłuchaj. Pan Oberstleutnant chce, żeby ten pagórek pozostał zajęty. Zacznij go obsadzać. Należy tam rozbudować pozycje obronne. Rozumiesz?

– Zrozumiałem, panie Majorze, wczoraj to sugerowałem.

– Cóż, to była całkiem dobry rada, prawda?

– Obejmę stanowiska na Russenkopf …

– Co, jak to nazywasz?

– Russenkopf, panie Majorze. Moi ludzie nadali mu taką nazwę, bo rano był zapełniony Rosjanami.

– Tak, i na pewno zrobią wszystko, by spróbować go od nas odzyskać. Więc uważaj, mój drogi Ehinger, uważaj! Nie powinieneś myśleć o zluzowaniu na razie na tej pozycji, nie mamy tu żadnych rezerw. Z wyjątkiem tego, jak wykorzystasz swoje plutony. Dwa karabiny maszynowe, które obiecał nam Hauptmann Boje, mam już pod ręką.

Ehinger nie powiedział Majorowi o zdobyciu dwóch karabinów maszynowych.

– Rozbuduj pozycje na wzgórzu. Jestem przekonany, że wytrzymasz nawet najsilniejszy atak z dwoma plutonami i dwoma karabinami maszynowymi.

A jeszcze lepiej z trzema plutonami i czterema karabinami maszynowymi – pomyślał Ehinger.

– Z pewnością, panie Majorze, to jest zupełnie inna siła niż jeden pluton z siódmej kompanii. – I opowiedział Majorowi o losach plutonu Pallinowskiego.

– To straszne! – krzyknął przez telefon przerażonym głosem von Crayß. – Mówisz że wszyscy martwi, po prostu zarżnięci?

– Z wyjątkiem jednego żołnierza, którego zastaliśmy tutaj. Ale czy uda mu się przeżyć przy odniesionych ranach, oto jest pytanie.

– Oberstleutnant nic o tym nie mówił. Na pewno jeszcze o tym nie wie, zadzwoń do niego? Więc, jak już mówiłem, trzymaj tą … tą … ten no … wzgórze jak je nazywacie i pracuj niestrudzenie nad umocnieniami.

– Prace trwają i większość została już zrobiona, panie Majorze.

– Tak szybko, jak to w ogóle możliwe. Dla wzmocnienia twojego … Russennest czy Russenloch … dostaniesz zapory z drutu kolczastego. Pas zapór od prawej flanki pozycji we wsi Klimki przez twoją pozycję aż do lewej flanki trzeciej kompanii zbuduje oddział Pionierów.

– Dlaczego, panie Majorze? Jaki jest pożytek z plątaniny drutów, jeśli nie ma za nią karabinu? Taka przeszkoda może zatrzymać napastnika na pół minuty i zedrzeć kilka strzępów z jego ubrania, ale jeśli w tym czasie nie dostanie kulki, to będzie bezpieczny.

– Ponieważ, nie możemy wykopać do ciebie okopów, cały ten teren jest zalany i jest nieprzejezdny. Poza tym, wiesz, Hauptmann von Übel tak uwiarygodnił ten plan, że nie mogę kwestionować jego kompetencji. Ale możesz przemieszczać się w kierunku lasu na prawo od wsi Klimki. To suche podejście, prawda?

– Z tego co wiem, to jest wąskie wyniesienie, które łączy nas z Klimkami.

– Cóż, jeśli masz wykonany okop łączący, to mogę nakłonić do tego majora Wennigera i niedługo będzie można poprowadzić okop z drugiej strony. I wtedy myślę, że my lub drugi Batalion będzie mógł dać tam słaby odwód. Powiedzmy, jeden człowiek na każde 10 do 20 kroków.

– Proszę mi wybaczyć, panie Majorze, ale nie do końca podzielam ten pogląd. Jaki jest sens tak słabej załogi. To może oznaczać, że kiedy Rosjaninie zaatakują mając dziesięciokrotną przewagę, do czego nas przyzwyczaili, to ta niewielka liczba żołnierzy ich nie powstrzyma. Nikt z nich nie będzie celował, nikt nie będzie strzelał, każdy z nich będzie patrzył z niepokojem w lewo i w prawo, aby zobaczyć, czy jego najbliższy sąsiad już uciekł. Nie, panie Majorze, naprawdę sądzę, że to zły pomysł.

– Och, pozwól, że ci coś powiem, mój drogi Ehinger. Wkrótce będziesz tak samo paskudny jak Hauptmann von Übel. Zawsze myślałem, że mam twardą głowę, ale nie będę wkrótce w stanie ci dorównać.

– Nie sądzę, żeby było aż tak źle, panie Majorze – Ehinger zaśmiał się do słuchawki.

– Cóż, nie mogę już dłużej rozmawiać. Jestem tuż za wzgórzem 125, gdzie budują dla mnie specjalny schron. Nie mogłem dłużej wytrzymać w leśniczówce, gdzie było zbyt idyllicznie. Ale ściany nie były całkowicie kuloodporne. Dziś rano ołowiane kule brzęczały w salonie, kiedy Rosjanie ostrzeliwali nasze pozycje. Ale zakończmy już. Życzę wam wszystkiego najlepszego na waszym Russenpott!

 – Russenkopf, panie Majorze.

– No cóż, muszę zapamiętać. Powodzenia w budowie waszej twierdzy. Jako architekt i budowniczy, musisz się dobrze bawić, wykonując taka pracę.

– Oczywiście, że tak, panie Majorze.

– Wkrótce przyjdę obejrzeć twoją Russenkopf.

– Byłbym zachwycony, panie Majorze.

– W porządku, to wszystko!

Ehinger wyprostował się. W krzyżu już bolało i musiał się oprzeć o ścianę okopu.

Obrośnięty zielonymi gałązkami obserwator zawołał z sosny, że patrol wraca z lasu.

Przybyli obładowani kilkoma karabinami, tyloma, ile każdy z nich był w stanie unieść, a między sobą prowadzili schwytanego Rosjanina.

– Co ja widzę! – krzyknął do nich Ehinger – Przyprowadziliście mi więźnia i zdobyte karabiny?

– Nie wzięliśmy go do niewoli, sam do nas przybiegł. On mówi płynnie po niemiecku.

Następnie Waldschütz krótko zrelacjonował, jak daleko się posunął i że Rosjanie okopali się na pozycjach w lesie, około trzech kilometrów stąd. Wciąż pewnie byli w trakcie okopywania się. Patrol doszedł na trzysta metrów do nich i pozostał niezauważony. Wtedy nagle stanął przed nimi Rosjanin, bez broni. Musiał skryć się w krzakach i chciał zostać chwytany.

Ehinger, Müller i Doktor spojrzeli teraz na uciekiniera, który stał z pełnej szacunku odległości i zdjął czapkę z głowy.

– Poddaję się – powiedział do Ehingera, którego uznał za dowódcę kompanii.

– Cóż – zapytał – odechciało ci się wojny?

Słaby, gorzki uśmiech przeleciał przez twarz młodego, czarnowłosego, inteligentnie wyglądającego Rosjanina, którego pochodzenie z wykształconych środowisk było nazbyt oczywiste. Pokiwał głową i powiedział: – Nigdy nie miałem ochoty robić takich rzeczy, mój panie, które mają na celu zabijanie innych.

– Jaki jest twój zawód w cywilu? – Ehinger zaczął przesłuchanie.

– Nazywam się Waldyn, mój panie, studiowałem medycynę i nauki przyrodnicze, urodziłem się w mieście Dorpat [Tartu – miasto w Estonii]. Dopiero niedawno zostałem zwolniony z więzienia, w którym przebywałem, ponieważ napisałem ulotkę, która została skonfiskowana przez policję i kosztowała mnie wolność. Ze względu na bożonarodzeniową amnestię wydaną przez cara zostałem zwolniony z więzienia. Ale od razu dostałem ten mundur.

– Wydaje się, że nie czujesz się w tym dobrze – zapytał go Doktor.

– Nie! – padła krótka odpowiedź od uciekiniera.

– Nie kochasz swojego kraju? – zapytał Ehinger.

– Kocham go, proszę pana, inaczej nie wróciłbym do niego po moim długim pobycie w Berlinie, Zurychu i Paryżu.

– Czy brałeś udział w ataku dziś rano?

– Nie, mój panie, nasz batalion nie brał udziału. Mieliśmy ruszyć do ataku, ale odmówiliśmy. Straty były już ogromne i zniechęcające.

– Odmówiliście – czy to nie spowodowało to konsekwencji?

– Dlatego stoję przed tobą, mój panie – Rosjanin odpowiedział – Spodziewam się tu ocalenia, na miłosierdzie nie mogłem tam liczyć, ponieważ zostałem uznany za podżegacza.

– Czy mamy spodziewać się kolejnych ataków?

– Nie mogę powiedzieć, że nie, ale na razie raczej nie. W każdym razie, w ciągu najbliższych kilku dni powinno być spokojnie. Oddziały są zdziesiątkowane, są za słabe do skutecznego ataku.

– Więc ponieśliście wielkie straty? – Ehinger zapytał go.

– Bez wątpienia, mój panie, w ciągu ostatnich dwóch dni, bardzo znaczące.

– Cóż, – powiedział Ehinger po kilku kolejnych pytaniach, – skoro twoi ziomkowie są dość daleko, to mogę cię bezpiecznie odesłać na tyły. Udasz się pod eskortą Gefreitera do pana Majora, a stamtąd pewnie pójdziesz do dowódcy regimentu, i tak dalej i tak dalej. Możliwe, że zostaniesz przewieziony do Berlina. Nie powinieneś się dziwić, że zostaniesz tam powitany nieco chłodniej, niż wcześniej byłeś przyzwyczajony jako obcokrajowiec.

– Rozumiem! – powiedział Rosjanin zdecydowanym tonem.

– Jesteś głodny?

– Dziękuję.

– Chcesz zapalić? – zapytał Doktor, wyciągając papierosy.

– Bardzo miło z twojej strony. Skorzystam z chęcią, bo moje zapasy się wyczerpały – powiedział Rosjanin i pokazał swoją srebrną papierośnicę, którą wyjął z dużej kieszeni płaszcza.

Gefreiter musiał się przygotować, założyć karabin, żeby odprowadzić uciekiniera.

– Życzę nam wszystkim szybkiego pokoju – powiedział Rosjanin z lekkim ukłonem, odwrócił się i poszedł za Gefreiterem, który miał go zaprowadzić okrężna drogą przez Klimki do majora von Crayßa.

Żołnierze na Russenkopf spojrzeli za nim w zamyśleniu.


Materiały zamieszczone w serwisie są  chronione prawem autorskim i mogą być wykorzystywane przez użytkowników zgodnie z licencją Creative Commons BY-NC-ND, tj. umożliwiającą użytkownikom serwisu kopiowanie i rozpowszechnianie utworu pod warunkiem uznania autorstwa, tylko do użytku niekomercyjnego i bez utworów zależnych.
https://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/4.0/

0 0 votes
Article Rating
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments