Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 4

Dziedzictwo Wielkiej Wojny > Pamięć o Wielkiej Wojnie > Województwo mazowieckie > Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 4
19 listopada, 2020r

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 4

Wilfried Wroost, Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie, Hamburg 1919.
Tłum. Jacek Czaplicki

Wciąż siedzieli przy śniadaniu i z zapałem atakowali górę kromek chleba z talerza, który ślizgał się po kolanach Doktora jak lód na ciepłej powierzchni.

Wtem … punktualnie o piątej … Ehinger właśnie patrzył na zegar … usłyszano strzelaninę z linii frontu. Najpierw wystrzelił jeden karabin, potem drugi, trzeci, po którym była krótka pauza, a potem rozpętał się ciągły ostrzał.

Flara za flarą wbijały się w niebo. Od wsi Wach do wsi Klimki ciągłe zielone światło z flar rozpędzało nocne ciemności. Karabiny maszynowe zaczynają strzelać jak zaniepokojone psy stróżujące. Baterie dział zostają zaalarmowane, a kiedy Ehinger wyczołguje się ze swojego schronienia, pierwsza fala pocisków ze szrapnelami już gwiżdże, wyje i wiruje w powietrzu. Niedługo później echo odbija w lesie odgłos rozrywanych pocisków, które jak tylko przeleciały nad koronami sosen i obsadą okopów, rozpyliły swoją zawartość w szeregi wroga.

Rosjanie są tutaj! Wróg został zauważony w porę przez posterunki nasłuchowe, które natychmiast alarmują o tym strzałami ostrzegawczymi. Obsada posterunków natychmiast wraca do okopów, by nie znaleźć się w polu ostrzału swoich oddziałów. Żołnierze nie czekając na rozkaz, ostrzeliwują z okopów strzeleckich pierwszą linię zakradającej się szerokim frontem wrogiej piechoty. Skradający się zalegają trzydzieści kroków od linii zasieków z drutu kolczastego. Nie ma tam żadnej kryjówki. Każdy krzak i krzew został usunięty poprzedniego dnia, a cokolwiek zalegało na przedpolu, przeniesiono na tyły. Wróg nie może się też okopać z powodu zamarzniętej ziemi. Ale z lasu naprzeciwko, gdzie wciąż sięga zielona poświata rac, wylewają się wciąż nowe szeregi Rosjan, którzy cały czas nadciągają bez jednego wystrzału, nadchodzą jak duchy, potykają się, upadają i idą prosto pod gwałtowny ostrzał, który ich wita.

Hauptmann von Übel miał się na baczności. Hauptmann Heinke i Leutnant Hilgendorf byli czujni nie mniej od niego. Od godziny czwartej wszystkie prace nad rozbudową pozycji zostały wstrzymane, a każdy żołnierz musiał nasadzić bagnet na karabin, gotowy do strzału! Żołnierze z placówek nasłuchowych wyruszyli do przodu i nasłuchiwali z najwyższym skupieniem. Na tak przygotowanych ruszyli Rosjanie!

Kiedy zaczęła się strzelanina, również czwarta [kompania] się poderwała. Nie było już czasu zajmować się zmarzniętymi stopami i rękami. Ludzie pospieszyli do swoich rzeczy, zakładali tornistry na plecy i sprawdzali broń.

W kilka sekund Ehinger znalazł się przy telefonie. Wyrywa słuchawkę od siedzącego tam żołnierza i przyciska ją do ucha.

– W tym momencie Hauptmann von Übel rozmawia z panem majorem – powiedział telefonista, który miał założone słuchawki.

Ehinger wsłuchuje się w raport składany przez von Übela dowódcy batalionu. W międzyczasie również Hauptmann Heinke włącza się do rozmowy. Jego meldunek jest podobny. Jasny głos Leutnant Hilgendorfa dochodzi zaraz po meldunku. Zgłasza, że tylko pluton po lewej ma przed sobą wroga, a po prawej stronie teren jest nadal wolny od wroga.

– Zatem atakują nas po lewej. Uważajcie, panowie! Gdzie jest Ehinger? – Major pyta nieco niespokojnie.

– Hallo, jestem! – odpowiada Ehinger, konwulsyjnie naciskając palcem na przycisk rozmowy.

– Twój pluton na pozycji flankowej musi bardzo uważać, mogą próbować tam się przebić. Bagno nocą zamarzło, mogą nas ominąć – ostrzega dowódca batalionu leśniczówki.

– Wiem, panie Majorze, zrobię co w mojej mocy.

Ostrzał na pozycjach frontowych nie słabnie. Karabiny piechoty oraz karabiny maszynowe strzelają jak szalone. A nad głowami obrońców wciąż słychać wyjące szrapnele, wystrzeliwane przez baterie dział Landszturmu.

Wyraźnie widać kierunek lotu nadlatujących pocisków, żarzący się ogon ciągnie się za nimi i odpada stopiona miedź z pierścienia zabezpieczającego. Działa strzelają bardzo dobrze. Mimo, że nie miały jak wstrzelać się w teren poprzedniego dnia, to celnie trafiały w obsadzony przez Rosjan las, zadając im straty. Wróg nie ma szans, by dobiec na otwarte pole przed wzgórzem 125.

Rosjanie zalegli. Ci nieliczni, którym udało się dotrzeć w pobliże niemieckich pozycji na odległość trzydziestu kroków, są ciężko ranni i tarzają się we krwi na zamarzniętej ziemi, która jest w zmowie z obrońcami i uparcie opiera się saperkom.

Żołnierz stoi przy żołnierzu i nieustannie strzela, tak że karabiny zaczynają już dymić, a nadmiar smaru gromadzi się przy zamkach nabojowych. Flara za flarą wbija się w niebo i pokazuje im cel.

Ehinger wraca do ziemianki, gdzie ciepłą czapkę na głowie zamienia na hełm.

– Gdzie jest Müller? – pyta.

– Pobiegł do pana Magerfleisch – odpowiada Waldschütz, który przypinał swoją szablę.

– Dobry chłopiec! – krzyczy Ehinger. – I tak miałem zamiar mu to zlecić. – Przekazał Doktorowi i Waldschützowi, co usłyszał przez telefon i czego obawia się Major. Ostrzał na lewym skrzydle był bardziej żywiołowy, co dało się zauważyć również na tyłach.

W miejscu, gdzie róg lasu dochodził blisko pozycji trzeciej kompanii, nieprzyjacielowi udało zbliżyć się będąc niezauważonym. Ale tylko do granicy lasu, za którą usunięto wszystkie krzaki i zarośla. Nie dalej, bo tam właśnie była skierowana lufa karabinu maszynowego i wszystkie karabiny piechoty. To było wąskie podejście i wróg natrafił na ścianę ognia. Masakrowany przez celny ostrzał atak zawraca w lewo i wpada pod ostrzał flankujący, prowadzony z pozycji, gdzie Leutnant Müller dowodzi plutonem Magerfleischa, ponieważ ten ostatni nie do końca wiedział jak się zachować.

Z tej pozycji połowa żołnierzy strzela również w prawo, gdzie pomiędzy krzakami na początku ataku pojawili się nieliczni Rosjanie, ale teraz nadciągają tam w dużych grupach, witani skutecznym ostrzałem. Świt pojawił się niepostrzeżenie. Pierwsze promienie światła rozlały się nad polem bitwy i uchroniły nadbiegających Rosjan przed masakrą. Wtedy to Leutnant Müller zauważył, że Rosjanie biegną przez pole walk bez broni, z podniesionymi rękami. Wtedy również usłyszał jak krzyczą: – Pardon, Pardon, Germanski! – Wszyscy krzyczą. Żołnierze nie spuszczając palca ze spustu, który jest zgięty do granicy oporu, czekają na Rosjan, którzy teraz, jakby wyrastali z ziemi i zza krzaków olchy.

Przerażające twarze wyłaniających się z systemów korzeniowych zalegających na bagnach, dopiero po dotarciu do okopów przybierają ludzkie rysy. Pozrzucali karabiny i pasy nabojowe, niektórzy z nich trzymają w rękach nad głowami białe skrawki materiału.

Leutnant Müller schwytał swoich pierwszych Rosjan.

Nadchodzące światło dnia, było zaskoczeniem dla obu stron. Zapobiegło dalszym próbom ataku wroga. Sprawiło, że ogień obrońców zostaje przerwany, ponieważ na przedpolu nie widać już atakujących Rosjan, tylko martwych i rannych, którzy masowo pokrywają cały obszar.

Tylko baterie dział cały czas ostrzeliwują las, gdzie jak podejrzewają znajduje się wróg. W tym momencie budzi się również rosyjska artyleria. Zasypują las obsadzony przez Niemców szrapnelami, kilka pocisków wpada na wzgórze 125, gdzie jedna z wysokich, łysych sosen zostaje trafiona u samej podstawy i zwala się do przodu i kładzie na zaporach drutu kolczastego. Ale wrogiej artylerii nic więcej nie udało się osiągnąć.

W czasie natarcia wróg wykonał jeden pozorowany atak na wieś Wach i nie podejmował tam kolejnych działań. Wieś Klimki jednak została zaatakowana sporymi siłami. Atakowali przez otwarte pole i również tam atak załamał się. Część z Rosjan dotarła do zapory z drutu kolczastego, którą niemiecka strona niespodzianie wybudowała w ciągu nocy i która była teraz obwieszona zaplątanymi tam jak muchołapka. Nacierający rosyjscy żołnierze nie mieli odwrotu. Na skraju lasu, skąd wyruszyli, były ustawione karabiny maszynowe, które nie pozwalały zawrócić. Oficerowie gonili ich do ataku rewolwerami i pałkami, jak stada owiec na rzeź. Część żołnierzy, którzy znaleźli się między liniami ognia, nie miało wyboru i skierowało się w prawo. Tam próbowali się okopać, by skryć się przed ostrzałem ze wsi Klimki i ostrzałem ze swoich linii. A że było ich tam całe mrowie, to jeden drugiemu utrudniał skuteczne schronienie się.

Zauważono tę grupę wraz z nadejściem dnia. Ehinger zakradł się do trzeciej kompanii, by zobaczyć atak na własne oczy. Stał na lewej flance, którą rozbudowano wznosząc tam wysoki wał stanowiska ogniowego i przez swoją lornetkę przeszukiwał teren aż do skraju lasu.

Ci ze wsi Klimki otworzyli ogień na mały pagórek, skąd również odpowiedziano im ogniem. Nadleciały zabłąkane pociski i trafiły w strzelca karabinu maszynowego. Cicho przewrócił się do tyłu. Dostał prosto w głowę. Ehinger pochylił się w pośpiechu i próbował wydostać się z tego miejsca, gdy za jego plecami rozległ się krzyk. Odwrócił się. Unteroffizier Petersmann został trafiony w pierś i padł na ziemię.

– Jak się tu dostałeś? -zapytał z przerażeniem Oberleutnant.

– Ja … ja chciałem … zobaczyć …. zobaczyć – wyrzęził śmiertelnie ranny żołnierz.

Z własnej inicjatywy ruszył na pierwszą linię, aby zasięgnąć informacji, by móc złożyć raporty swoim towarzyszom. To stało się jego zgubą. Nie było dla niego pomocy. Kula tkwiła w jego płucu. W plecach nie było otworu wylotowego. Pomimo założonych bandaży, stopniowo wykrwawiał się na śmierć. Nie można było go stąd zabrać, ponieważ ostrzał od strony wsi Klimki był niezwykle intensywny.

– Czy jest tu Oberleutnant Ehinger? – zapytał nabiegający żołnierz.

– Tak, co mam zrobić? – zapytał Ehinger.

– Proszę udać się do telefonu. Major chce rozmawiać z panem Oberleutnantem.

Major przekazał rozkazy od dowódcy regimentu dla czwartej kompanii. Oberstleutnant otrzymał wiadomość od drugiego batalionu, że mały pagórek jest mocno obsadzony przez wroga i dlatego może stanowić zagrożenie dla drugiego i pierwszego batalionu.

– Przed tym wczoraj ostrzegałem – wtrącił się Ehinger. Major wydał mu rozkaz podejść z dwoma plutonami i wziąć pagórek szybkim atakiem. Powiedział też, że jeśli ze wsi Klimki zauważą racę wystrzeloną pionowo w górę, to przerwą ostrzał. Do tego czasu bateria Landszturmu będzie kładła ogień na pagórek, gdzie Rosjanie kłębią się jak w mrowisku.

Ehinger pospieszył się do swojej kompanii. Kiedy wspomniał o śmiertelnym zranieniu Unteroffiziera Petersmanna, tutaj też doniesiono mu o stratach. Werblista, który trochę oddalił się od kompanii, leżał w krzakach i wołał o pomoc. Kiehn wyszedł z okopu i spokojnie ściągnął go do schronienia.

Ehinger krzyknął do ludzi, żeby się natychmiast przygotowali. Krótkimi słowami przekazał im rozkaz o oczyszczeniu pagórka z Rosjan.

– Powinniśmy wziąć Russenkopf – zakrzyknęli do siebie żołnierze, zakładając tornistry i chwytając karabiny.

Od tej pory pagórek ten nazywany był Russenkopf.


Materiały zamieszczone w serwisie są  chronione prawem autorskim i mogą być wykorzystywane przez użytkowników zgodnie z licencją Creative Commons BY-NC-ND, tj. umożliwiającą użytkownikom serwisu kopiowanie i rozpowszechnianie utworu pod warunkiem uznania autorstwa, tylko do użytku niekomercyjnego i bez utworów zależnych.
https://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/4.0/

0 0 votes
Article Rating
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments