Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 2
Wilfried Wroost, Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie, Hamburg 1919.
Tłum. Jacek Czaplicki
Rozdział II
Pierwsze świetlne smugi wschodzącego dnia rozbłysły między drzewami. To była niespokojna noc dla naszych trzech kompanii w okopach. Rosjanie ani na chwilę nie przerwali ostrzału. Od czasu do czasu ich piechota strzelała intensywniej. Później zagrzechotały ich karabiny maszynowe, a kule gwizdały gniewnie po lesie.
Rosjanie obawiali się nocnego ataku. Nie umknęło ich uwadze wzmocnienie na niemieckich pozycjach ostatniej nocy. Bali się, że stracą Wykrot, gdzie ich okopy były ulokowane na skraju wsi i zaledwie czterysta metrów od Niemców.
W świetle dnia, gdy już dobrze widzieli las, nie zauważyli, by były w nim skoncentrowane wrogie oddziały i uznali, że nie ma zagrożenia. Wyciągnęli karabiny z wnęk, w okopach zostawili szkieletową obsadę i wycofali się do wsi, by zrobić sobie herbatę.
Po stronie niemieckiej w tym czasie pracowały cztery kuchnie polowe pierwszego batalionu ściągnięte ze wsi Cięćk. Zatrzymały się one na polanie, gdzie rozlokowała się czwarta kompania, która jako rezerwa miała wspierać natarcie. Kuchnie przywiozły gorącą kawę, a na uchwytach miały całe worki z chlebem. Spokojny poranek zakłócał tylko niebieskawy dym unoszący się z krótkich kominów.
– Podajcie kawę – zawołali żołnierze czwartej kompanii.
Major, który ze swoim adiutantem już od godziny przebywał na stanowisku Ehingera, wysłał rozkazy wzdłuż frontu i powiadomił oddziały o dostawie kawy.
Z lasu wynurzyło się kilka postaci w szarych płaszczach, wysłanych z kompanii znajdujących się na pierwszej linii frontu. Napełniali oni przyniesione naczynia, narzucali na ramiona worki z chlebem, a po przekazaniu personelowi kuchennemu sztosu listów i pocztówek polowych, wracali w głąb lasu. Niektórzy z nich na miejscu szybko napisali kilka linijek, aby dać znak życia do swych domów rodzinnych. Być może ostatni. Któż mógł wiedzieć!
W pobliżu polany znajdowała się bateria artylerii, która zdawało się, że nagle ożyła. Działa zareagowały jak psy uliczne, gdy padła komenda, którą telefonicznie przesłał obserwator, tuż po tym jak rozstawił swoją lornetkę nożycową: – Pierwszy grupa – ognia!
Również z daleka nadleciał odgłos ciężkiej artylerii. Rrrums – rrums – rrums – rrums! Dźwięk ten przeleciał nad głowami żołnierzy cztery razy. A następnie doszedł do ich uszu czterokrotny łomot: Bum – bum – bum – bum! W międzyczasie słychać było szrapnelowy ostrzał lekkich baterii: Rrraszczzz, rrraszczzz, rrraszczzz!
Wszystkie te dźwięki odbijały się echem w lesie. Artyleria rozpoczęła swe dzieło, tuż po tym jak cele stały się dobrze widoczne. Jej celem było rozbicie wrogich pozycji przed atakiem piechoty. Mimo, że przy działach piętrzyły się całe stosy amunicji, to przez las pędziły kolejne wozy z amunicją, którym drogę do poszczególnych stanowisk wskazywał przewodnik na koniu.
Wozy te pokonywały teren, gdzie leżały powalone drzewa i sterczały kikuty drzew. Ludzi na wozach rzucało na wszystkie strony, co było przerażającym widokiem.
Ostatni z wozów zboczył z kursu, a jego lewe tylne koło przewróciło rozstawione w piramidy karabiny drugiego plutonu. Waldschütz wysłał za wozem trzynastosylabowe przekleństwo.
Major i Oberleutnant zapalili cygaro. Potrzebowali ruchu, by znów uelastycznić sztywne kończyny.
– Idziesz ze mną? Chcę powiedzieć dzień dobry Hauptmann’owi von Übel – zasugerował von Crayß.
– Chętnie panie Majorze -zgodził się Ehinger – Leutnant Müller, proszę przejąć komendę nad kompanią.
Ruszyli zabierając werblistę i podążyli wzdłuż kabla telefonicznego na pozycję frontową. Ostatni odcinek pokonali biegiem, a potem wskoczyli do okopu.
Hauptmann von Übel został wezwany i przybył natychmiast z lewej pozycji swojej kompanii, gdzie rozmawiał z Hauptmann’em Heinke. Na miejscu był również obserwator artylerii, który spokojnie obserwował teren przez lornetkę nożycową. U jego stóp kucał Gefreiter i bardzo wyraźnie akcentując słowa do słuchawki telefonu, powtarzał cyfry dyktowane przez Leutnanta.
– Dzień dobry – powiedział Major – Jak tu wygląda sytuacja?
– Doskonale, panie Majorze – odpowiedział Hauptmann – zbudziliśmy Ruskich ze snu. Założę się, że okopy mają słabo obsadzone. Większość żołnierzy jest w chatach, widać dym unoszący się ze starych kominów. Na pewno gotowali swoją herbatę, kiedy nasze baterie rozpoczęły ostrzał. Najlepsze w tym jest to, że nie mogą dostać się do swoich okopów, bo tuż za nimi ustawiliśmy skuteczny ogień zaporowy. Poza tym domy się palą. Nie są w stanie nas zobaczyć, kiedy ruszymy.
– Pozwólcie mi zobaczyć – powiedział Major do Leutnanta artylerii i spojrzał przez szkła nożycowe.
Rosjanie próbowali przedrzeć się między płonącymi domami i dostać się na pozycje frontowe. Żar płomieni powstrzymywał ich, a ostrzał szrapneli zmuszał do szukania schronienia.
– Nasze kwatery płoną – powiedział dowódca batalionu, zwracając się ironicznie do dowódców kompanii – dziś wieczorem znów będziemy musieli spać na zewnątrz.
– Trochę za wcześnie obozować na łonie natury – zauważył Leutnant artylerii.
Ehinger też rzucił okiem przez lornetkę. Zesztywniał, gdy zauważył, że kilka postaci w brązowych płaszczach próbowało dobiec do okopów. Natychmiast spadł na nich ostrzał z setek karabinów i zmusił do powrotu za osłony. Zostali powstrzymani.
– Rosjanie otrzymują posiłki! – Krzyczeli rozbawieni żołnierze. To bydło, woły i krowy uciekały z płonących obór i wdarły się między płonące domy tuż za okopami. Gęsty, czarny jak smoła dym wzbił się w niebo i pędzony lekkim wiatrem przetoczył się w kierunku niemieckich pozycji.
Ostrzał artyleryjski wraz z umykającym czasem staje się coraz bardziej intensywny. Działa szybko zużywają zgromadzoną amunicję. Rosjanie próbują się odgryzać. Ich pociski przeszukują las, gdzie, jak podejrzewają, znajdują się nasze baterie. Kilka pocisków wybucha w pobliżu stanowisk, ale nie powodują szkód. W tym momencie nadszedł rozkaz od dowódcy: – Czwarta kompania przygotowuje się do zajęcia okopu na przedniej pozycji… Do tego momentu kryć się… Na rozkaz poszczególne plutony mają posuwać się skokami naprzód… Trzeci pluton pozostaje na miejscu… Rozkazy wykonywać natychmiast …
Wszyscy w czwartej kompanii byli gotowi do działania. Tylko Murawski jeszcze spał w okopie i chrapał. Eskimos zjadł swoją dzienną porcję chleba, wypił kubeł kawy i zasnął.
– Jak ktokolwiek może spać w tym zimnie – powiedział zaskoczony Leutnant Müller.
– To temperatura zbyt słaba, by przeniknąć przez jego grube tkanki tłuszczowe – odpowiedział Doktor, nałogowo zaciągając się dymem papierosa, który później wypuścił przez usta i nos. Wypalał jednego papierosa za drugim. To jego jedyny nawyk, którego nie był w stanie powstrzymać. On sam nazywał to „cyniczną przywarą”.
W międzyczasie wszyscy żołnierze na przednich pozycjach przygotowywali się do akcji. Założyli tornistry, sprawdzili przymocowanie łopatek, broń. Rozgrzebywali wał osłonowy przed okopem, by łatwiej z niego wyjść.
Hauptmann von Übel miał poprowadzić natarcie. Hauptmann Heinke nie mógł tego zrobić, astma nie pozwalała mu szybko biec.
Major rozkazał, by przebili się przez wioskę. Ten sam rozkaz otrzymała również pierwsza i druga kompania, które podczas ataku miały dołączyć do trzeciej kompanii od prawej strony. Teren nie pozwalał, by w pierwszym szeregu atakowały wszystkie trzy kompanie. Bagno rozciągające się od strony wsi Wach stopniowo zwężało się od prawej strony terenu natarcia drugiej kompanii, która w trakcie akcji musiałaby zbaczać w kierunku trzeciej. Za bagnem atakujący mieli nawiązać kontakt z trzecim batalionem, który z prawej strony bagna atakował wieś Wach.
Nagle, wzdłuż pozycji rozeszła się wiadomość: – Oberstleutnant jest w okopie z drugą kompanią!
Pojawienie się dowódcy regimentu było niespodziewane. Wciąż ciągnęło go na pierwszą linię walk. Pod Omaruru [miasto w Namibii] on i jego kompania podjechali do niespodziewającego się ataku wroga na odległość 50 m, kiedy to zostali w końcu zauważeni i ostrzelani. Teren tam roił się od wrogów. Zsiedli z koni, nasadzili bagnety na karabiny i jak burza uderzyli na czarnych buntowników, tak, że ci przestali strzelać, rozproszyli się i uciekając wpadli w cierniste krzaki. Wtedy bagnety niemieckie zatopiły się w ich plecach.
A teraz Oberstleutnant był na prawym skrzydle z drugą kompanią.
Na tej pozycji żołnierze chowali się za prowizorycznymi osłonami z darni, ponieważ ziemia była tam tak podmokła, że jakiekolwiek wykopane wgłębienie zapełniało się wodą. Grunt przy chodzeniu elastycznie zapadał się.
Dowódca regimentu stał tam ze swoim poważnym, niemal ponurym spojrzeniem. Nieprzyjacielskie kule nie miały żadnych przeszkód i łatwo mogły go trafić. Patrzył w kierunku wsi Wach, gdzie jego trzeci batalion właśnie atakował wroga. Dobrze ukierunkowany ostrzał z haubic zrobił Rosjanom piekło. Opuścili okopy oraz karabiny i z podniesionymi rękami biegli w kierunku pozycji niemieckich. Cztery kompanie zaatakowały natychmiast i to przed wyznaczonym czasem. Zajęły pozycje na wschodnim skraju wsi, gdzie odpierały kontrataki. Wieś Wach zaczęła ostrzeliwać wezwana przez radio rosyjska artyleria. Płomienie szybko ogarnęły kryte strzechą dachy domów za plecami żołnierzy. Aby się nie usmażyć w ogniu, żołnierze ruszyli do przodu i wtedy dostali się pod ostrzał flankowy z lewej. Oberstleutnant to widzi.
– I. Batalion ma natychmiast nacierać. – krzyczy donośnym, skrzypiącym głosem. – Przekazać do Majora von Crayßa. Podaj dalej.
Rozkaz przemieszcza się wzdłuż okopu, zostawiając za sobą rojących się i gotowych do natychmiastowego wyjścia z okopów żołnierzy.
Artyleria strzela nadal, kiedy przychodzi komunikat dla baterii 7,5 cm: – Ostatnia salwa na poprzednie koordynaty.
Hauptmann von Übel krzyczy przeraźliwym głosem: – Do szturmu, w górę, marsz, marsz.
– Dalej chłopcy, dalej – krzyknął Major … Adiutant, Ehinger, dowódcy plutonów i drużyn powtarzają rozkaz…
Każdy krzyczy, dodając sobie animuszu… wyskakują z okopów i pędzą do przodu… ostatnia salwa szrapneli przelatuje nad ich głowami w kierunku wroga… wszyscy ruszyli do natarcia… Hauptmann von Übel również chwycił karabin i biegnie trzy kroki przed pozostałymi… Są już dziesięć – dwadzieścia – trzydzieści kroków do przodu – a robią duże kroki – gdy wróg zauważył natarcie… Atakujących wita żywy ogień… Trzaskają karabiny piechoty, zaczęły strzelać dwa karabiny maszynowe… Kule piszczą, smagają słuch atakujących… Ktoś upada, ktoś drugi toczy się po ziemi… Ranny? Nie żyje? Dalej, dalej, biegnij dalej… Teraz są na dwieście metrów od pozycji wroga… A tam – jakby wroga pochłonęła ziemia – nic z niego nie zostało… Nawet najwolniejszy z biegnących już to widzi… Nie ma ich!… Tylko ranni wiją się na ziemi… A umarli leżą cicho…
Pomimo gradu kul, postać Ehinger’a góruje nad krawędzią okopu… Jego oczy z niepokojem spoglądają na muldę, za którą zniknęli, aż po czubki szpicy na hełmach, żołnierze z nacierających kompanii… Wąskie zagłębienie biegające równolegle do pozycji wroga zakryło ich… Są poza zasięgiem wzroku… Rosjanie podjęli ostatnią próbę dostania się do okopów… Artyleria odpycha ich jednak z powrotem… Uciekają… Jak zające biegają do lasu, który zaczyna się tuż za wioską… nad nimi wybuchają ładunki szrapneli…
Rozbrzmiewają wielogłosowe, mrożące krew w żyłach okrzyki… Kapitan von Übel rozkazał swoim ludziom, by kryli się jeszcze w zagłębieniach… Chwila oddechu… Wynurzają się z nich z okrzykiem hurra… Strach rośnie w oczach wroga, który pozostał w okopach… Okrzyk hurra nimi wstrząsnął… Widzi szerokie ostrza migających bagnetów osadzonych na końcach karabinów… Jeden z karabinów maszynowych wroga zaciął się, operator drugiego uciekł, inni też chcą uciekać, nie mogą… Z rękami w górze ruszają w stronę nacierających… biegną przez swoje pozycje podążając na linie niemieckie…
Okopy zdobyte! Bez oporu… natarcie trwa… bez zatrzymania się wpadają między płonące domy… trzy kompanie wtargnęły do wsi…
Kiedy ostrzał wroga ucichł, Vizefeldwebel Kern podrywa swój pluton i zajmuje okopy. Ehinger woła do niego, aby zajął stanowiska bardziej w prawo. Kern więc ponownie przemieszcza swych ludzi. Nie spieszy się już. Niebezpieczeństwo minęło. Żołnierze zatrzymują się na przedpiersiu okopów i patrzą na wioskę.
Rosjanie, którzy się poddali, podchodzą dużymi grupami. Zatrzymują się przed okopem i oddają honory wojskowe Majorowi oraz Ehingerowi. Waldschütz rusza na przedpole. Zatrzymuje Rosjan biegnących w pobliżu rannych i nakazuje im, by wzięli ich ze sobą. A kiedy jeden z nich odmawia, skoczył na niego i powalił na plecy. Następnie wyciąga swoją szablę do połowy z pochwy i grozi, że jej użyje. To działa. Jeńcy ostrożnie biorą rannych i zanoszą na tyły.
Trzecia kompania ma jedenastu rannych i czterech zabitych. Ci ostatni mogą zostać tam, gdzie padli. Już im się nie spieszy.
Plutonom innych kompanii łatwiej było nacierać. Prawie bez strzału wdarli się na wrogie pozycje. Obsada na tych pozycjach pochowała głowy, jak struś w piasek, żeby nie słyszeć okropnego wycia i skryć się przed nadlatującymi pociskami. Kiedy się ocknęli, Niemcy już przekraczali wał przedpiersia okopu.
Wrogie pozycje zostały przekroczone! Wioska zajęta! Trzy nacierające kompanie zostały szybko przegrupowane. Teraz rozpoczęły się walki pościgowe, aby deptać po piętach oddziałom wroga, które uciekły do lasu. Wygląda na to, że można będzie jeszcze zająć wzgórze 125.
Major rozkazuje oddziałom osłaniającym natarcie z pozycji wyjściowych, by obsadziły zdobyte rosyjskie okopy, a i sam z adiutantem oraz gońcami polowymi rusza naprzód. Ehinger bierze pierwszy oraz drugi pluton i rusza za Majorem. W dalszej kolejności ruszają plutony rezerwowe pierwszego i drugiego plutonu. Tylko pluton Magerfleisch’a zostaje na wyjściowej pozycji niemieckiej, ma zaczekać i ruszyć w sposób bardziej zorganizowany.
– Zorganizuj sieć patroli łącznikowych – zawołał Ehinger do Offizierstellvertretera.
Oddziały ruszyły za nacierającymi i widzą po lewej maszerujące zwarte kolumny z drugiego batalionu, który zdobył wieś Klimki. Rosyjska obrona tej wsi była słaba, ponieważ wróg nie spodziewał się, że Niemcy będą chcieli zdobyć wieś i przerzucił większość oddziałów na pozycje pod wsiami Wach i Wykrot.
Sądzili, że na Klimki wyjdzie tylko pozorowany atak, by związać tam stacjonujące oddziały. Dowódca obrony tej wsi wysłał jednak dwie kompanie na wzgórze 125, aby zabezpieczyć się przed atakiem z tej strony.
Dookoła zrobiło się cicho, niezwykle cicho. Było zaskakująco spokojnie. Nie słychać ani jednego strzału. Nikt nie był w stanie powiedzieć, co się aktualnie dzieje, co zaraz się wydarzy.
Major rozkazał, by po zajęciu zdobytych rosyjskich pozycji, natychmiast się tam umocnić i w razie kontrataków, za wszelką cenę je odeprzeć. Major nie ufa tej ciszy. Od Wykrotu do wzgórza 125 las ma 5 kilometrów długości. Rosjanie mogli tam ukryć duże rezerwy.
Wszyscy pracują, kopią, przerzucają wał przedpiersia na drugą stronę okopu. Dwa zdobyte karabiny maszynowe zostają przeniesione na tyły.
– Proszę wysłać patrol do wioski, by przeszukał domy – mówi Major.
Ehinger daje to zadanie młodemu Leutnantowi. Müller wychodzi z drużyną z okopów.
Żołnierz z trzeciej kompanii, który wrócił z lasu, biegnie wzdłuż okopu. Szuka Hauptmanna Heinke.
– Co się stało? – Major pyta go.
Żołnierz bez tchu melduje, że Rosjanie wycofali się na wzgórze 125. Najwyraźniej chcą się tam bronić. Hauptmann von Übel prosi, aby podesłać mu trzeci plutonu z pierwszej kompanii. Jest zagrożenie, że straci styczność z drugą kompanią.
Wyproszony pluton rusza tyralierą naprzód. Dowódca kompanii ze swoim sygnalistą rusza za oddziałem.
Pięciu jeźdźców galopuje przez pole. To Leutnant artylerii postanowił przesunąć swoje stanowisko obserwacyjne.
– No cóż, tylko nie bądź zbyt niecierpliwy mój drogi Wahler’ze – żartobliwym tonem krzyczy za nim von Crayß. – Sądzisz, że zdążysz wrócić do domu jak po ćwiczeniach artyleryjskich, by nie spóźnić się do kasyna, prawda?
– No cóż – myślę, że jest już spokojnie, panie Majorze – odpowiada artylerzysta, ściągając lejce konia. – Żaden strzały nie padają na linii!
– Dopóki nie zaczniesz od nowa, żołnierzu! – zauważył von Crayß.
– To mój zawód, panie Majorze, mój zawód – polecam! – woła jeździec i galopuje przez płonącą wioskę.
Dowódca batalionu uśmiechnął się i przez chwilę patrzył za odjeżdżającym, po czym zwrócił się do Ehingera. – Pomogłem mu zdobyć te stanowisko. Jest synem mojej sąsiadki. Jako chłopiec zawsze bombardował mnie śnieżkami. – Sądzę, że powinniśmy przestać umacniać ten okop i ruszyć naprzód. Możliwe, że Hauptmann von Übel będzie nas potrzebował. Proszę, poderwać swoją kompanię.
Ehinger wykonał rozkaz. Maszerowali przez dużą, wydłużoną wioskę, której skrajna część prawie spłonęła. Artyleria dobrze się sprawiła. Wszędzie wzdłuż szerokiej wiejskiej ulicy leżeli zabici, a często tylko pojedyncze kończyny ludzkich ciał. W niektórych domach, Rosjan zabił ogień. Na progu leżały na wpół zwęglone zwłoki, wydzielając obrzydliwy zapach. Leutnant Müller i jego patrol ratowali rannych Rosjan z palących się budynków.
Tuż za wioską stały dwa działa. Rosjanie nie byli już w stanie ich zabrać ze sobą. Żołnierz z trzeciej kompanii, który stał przy nich na straży, podszedł do Majora i zameldował: – Trzecia kompania zdobyła te dwa działa!
– Zdobyła? – zapytał von Crayß. – to gdzie jest pokonana obsługa dział?
– Obsługa uciekła.
– No cóż, ucieczkę też można wykonać z kunsztem – żartobliwie odparł Major.
Przekraczali wąski ugór. Tyraliera strzelców została rozerwana na grupy, ponieważ żołnierze starali się ominąć duże kałuże wody stojące na ugorze. Dopiero na skraju lasu, gdzie dwa plutony zatrzymały się na chwilę, przywrócono porządek.
Las był przejrzysty jak tablica reklamowa, nie było tam zarośli. Rósł tam tylko suchy bladoniebieski mech, który skrzypiał pod ciężkimi żołnierskimi butami. Jak okiem sięgnąć, nic, tylko gołe brązowe pnie drzew, między którymi było widać stanowiska żołnierzy z patroli łącznikowych rozstawionych przez pierwszy pluton.
Wciąż panowała ta dziwna, przytłaczająca cisza. Nie padł żaden strzał. Czyżby Rosjanie się cofali? Nie było słychać nic, ani od strony wsi Wach, ani od wsi Klimki. Do uszu docierał jedynie dźwięk pękających suchych gałęzi, które trawił ogień. Na ziemi leżały wszelkiego rodzaju dobra, które uciekający wróg porzucił: naboje, saperki, naczynia kuchenne, torby z których wylała się zawartość, szmaty, ubrania, chleb, tytoń, boczek, mydło, modlitewniki, cukier, buteleczki z olejem do broni, herbata, papierosy, sól, drewniana łyżka.
Nagle zauważono, jak żołnierze patroli łącznikowych na swych stanowiskach padli na ziemię. W tym samym momencie salwa rozerwała ciszę. Za nią poszła druga i trzecia. Później już rozpoczął się nieprzerwany jazgot ostrzału. Kule przeleciały nad głowami i uderzyły w brązowe pnie.
– Padnij – zawołał głośno Ehinger – Kryć się! Okopać się!
Kompania leży płasko na brzuchach. Odłożono karabiny i wyciągnięto saperki. Mech, suche, brązowe igły świerkowe są pospiesznie usuwane na bok. Po nimi jest żółty piasek, który saperkami przemieszczany jest na przedpiersie, aby można było skryć za nim głowę. Ale luźny piasek stanowi zbyt słabą ochronę przed kulami. W piasku pojawiają się małe gejzery, od wbijających się tam pocisków. Niektóre z kul jednak idą za wysoko. Uderzają w pnie drzew wściekłym: – Dddaa! – To trafione drzewa wydają ten głośny jęk. Gałęzie łamią się i spadają do kopanych wnęk. I w tym momencie rozpoczął swą pracę karabin maszynowy. Biczuje las. – Taktaktaktaktaktaktaktaktaktaktak! – Potem krótka przerwa. I znowu: – Taktaktaktaktaktaktaktaktaktaktak! – Zablokował się? Nie! – Taktaktaktaktaktaktaktaktak – taktaktaktaktaktaktak – taktaktaktaktaktak! Pędzi jak człowiek w gniewie, który nie może wypowiedzieć słów.
Z przodu natrafiano na pospiesznie wniesione umocnienia.
– Bandyci wciąż mają za dużo karabinów maszynowych – warknął Major, który schował się w dużej rozpadlinie. Obok niego płasko jak deska do ciasta, leży jego Adiutant. Igły sosnowe łaskoczą go w nos i sprawiają, że kicha.
Dla Ehingera wnękę kopie jego sługa. Klęczy i pali swoją krótką fajkę. W jego menażkę trafia pocisk. Spogląda przez ramię na szkody. To tylko rykoszet. Jego Oberleutnant upomina go, żeby się schował. Kiehn odrobinę schylił głowę i dalej spokojnie kopie.
Ehinger odwraca się. Wzrokiem dowódcy kompanii szuka trzeciego plutonu. Pyta przez żołnierzy, gdzie jest Magerfleisch.
– Na skraju lasu, w okopie! – wraca pocztą pantoflową odpowiedź.
To spory dystans. Aby utrzymać łączność Offizierstellvertreter utworzył z drużyny cztero-członową linię przekazywania wiadomości, a resztę plutonu ukrył w okopie.
Pociski nadal nadlatują z tą samą intensywnością. Ostrzał jest nieustanny. Tylko karabin maszynowy wydaje się powoli zawodzić.
– Założę się – mówi Major – że nie dostaniemy wsparcia i zostawią ten cały bałagan nam.
Wtedy rozległo się niemieckie: Hurra.
Zawołanie szturmowe jest dobrze synchronizowane, jak na placu apelowym. Nie, jest o wiele potężniejsze, o wiele groźniejsze. To nerwowy moment. Uda się, czy nie? Ale krzyk już sparaliżował wroga, a strach usztywnił mu palce. Ostrzał słabnie i całkowicie ustaje. Kule już nie świszczą wokół. Wróg został pokonany, przełamano jego ostatni opór.
Wtedy to strona niemiecka rozpoczęła gwałtowny ostrzał. Ostrzeliwano cofających się Rosjan.
Żołnierze wychylają głowy z wykopanych wnęk. Wstają żołnierze z patroli łącznikowych na swoich stanowiskach i machają z ponagleniem, by ruszyć za nimi.
– Cóż – krzyknął Major – powinniśmy to zrobić?
Wstaje. Nie widzi nic poza brązowymi pniami drzew, za którymi znikają oddalający się patrole łącznikowe.
– Ehinger, ruszaj.
– Powstań, marsz! – krzyknął dowódca do swojej kompanii.
Żołnierze wychodzą ze swoich kryjówek. Dowódcy drużyn ruszają do przodu o dziesięć kroków i ustawiają szeregi.
Karabin w prawej ręce i saperka w lewej, wszyscy działają sprawnie.
– Przekaż dalej pytanie, czy ktoś jest ranny – woła na lewo i na prawo dowódca kompanii.
Pytanie przechodzi od żołnierza do żołnierza, od grupy do grupy.
– Nie, nikt – wraca odpowiedź.
– Dzięki Bogu, to było kolejne pięć nerwowych minut – powiedział Ehinger do Adiutanta.
Z innych oddziałów na przodzie nadchodzą żołnierze, są to lekko ranni.
Rozpoznany zostaje Leutnant Wahler z baterii Landszturmu. On i jego ludzie schronili się w rozpadlinie, a wyczuwające niebezpieczeństwo konie skuliły się blisko siebie i nie zostały trafione przez nadlatujące pociski.
– Widzisz – woła z wyrzutem Major do młodego oficera i grozi palcem – co ja powiedziałem?
– Wszystko poszło dobrze, panie Majorze – odpowiedział z beztroskim uśmiechem – tylko mój podoficer za wolno zsiadał z konia i dostał postrzał. Ale to nic poważnego, draśnięcie w plecy, trochę poniżej nich. Tam leży.
Ranny leżał na ziemi, a jego towarzysze ciężko się trudzili, próbując zdjąć ubranie w miejscu, gdzie należało założyć pierwszy bandaż. Leżał na brzuchu, głowę ściskał pod skrzyżowanymi rękami i zaciskał zęby z bólu.
– No cóż, mój drogi Henke – pocieszał go jego Leutnant – to wciąż daleko od serca, twój mentor na drugim końcu kabla płacze i się niepokoi.
Teren lekko się wnosił. Las po lewej stronie przerzedzał się. Skończył się również na pozycjach strzeleckich, a jego miejsce zajęły niskie zarośla.
W tym miejscu nacierający zostali zauważeni i ostrzelani. Ogień wroga jak zwykle szedł za wysoko. Znaleziono tam tylko kilku rannych i jednego zabitego żołnierza.
– Czy powinienem się tutaj zatrzymać, panie Majorze? – zapytał Ehinger.
– Tak, proszę, i… okopać się, prawda?
Ehinger rozkazał dwóm plutonom, by przygotować pozycje. Potem ruszył za Majorem, w towarzystwie Kiehna i sygnalisty.
Wpięli się na wzgórze 125, na szczycie którego rosło siedem wysokich, smukłych sosen o nagich pniach, których gałęzie wskazywały kierunek, w którym uciekł wróg.
Stała tam grupa jeńców, już ustawionych do odprowadzenia na tyły. Wbili swoje karabiny bagnetami w ziemię, jak robotnicy po pracy, gdy nadszedł czas powrotu do domu. Na czele kolumny stał młody podporucznik. Trzymał ręce za plecami, schylił nisko głowę i patrzył na swoje stopy, które tkwiły w nieskazitelnie czystych, skórzanych butach. Kiedy zobaczył oficerów, podniósł głowę, przywitał ich grzecznie, ale z poważnym, smutnym wyrazem twarzy, po czym ponownie spojrzał w dół. Martwił się o swój dalszy los.
Po drugiej stronie wzgórza, kompanie gorączkowo kopały okopy, które później miały być podłączone do istniejącego wykopu.
Nie było widać wroga. Tylko na terenie pomiędzy wzgórzem a dużym czarnym lasem, oddalonym o ponad kilometr, było kilku zabitych i rannych, trafionych przez pociski ostrzału pościgowego, który prowadzono za uciekającymi.
Hauptmann von Übel wyszedł do nadchodzących oficerów.
– Czy wszystko poszło dobrze? – zapytał von Crayß i energicznie uścisnął mu dłoń.
– Tak jest, panie Majorze, nawiązano kontakt z pierwszą i drugą kompanią. Wysłałem podoficera i jego drużynę, aby ustalić, jak daleko Ruscy się cofnęli.
– Bardzo dobrze – Major odpowiedział z aprobatą – Ale straciłeś też kilku ludzi.
– Ale byłem przygotowany na jeszcze większe straty – powiedział Hauptmann, zdjął hełm z głowy i przetarł chusteczką bladą, spoconą czaszkę.
Ze wzgórza, na którym stali oficerowie, roztaczał się szeroki widok na okolicę. Widać było leżącą niedaleko wieś Klimki, którą zajął drugi batalion, a który od pierwszego batalionu oddzielał szeroki pas bagna. Zbocze wzgórza 125 opadało w tamtym kierunku, a następnie tonęło w bagnie na skraju pozycji obsadzającej go kompanii. Po prawej stronie, gdzie znajdowały się pozycje pierwszej i drugiej kompanii, teren łagodnie opadał i tuż za ich skrajną prawą flanką, również przechodził w nieprzebyte bagna. Kolejne pozycje niemieckiego frontu znajdowały się dopiero po drugiej stronie bagien, pod wsią Wach.
Zegar wskazywał godzinę 11:30. Zadanie na wszystkich odcinkach zostało wykonane zgodnie z planem. Teraz należało utrwalić sukcesy dnia i przekształcić zdobyty teren w bastion, który miał zatrzymać fale ataków wroga.
Materiały zamieszczone w serwisie są chronione prawem autorskim i mogą być wykorzystywane przez użytkowników zgodnie z licencją Creative Commons BY-NC-ND, tj. umożliwiającą użytkownikom serwisu kopiowanie i rozpowszechnianie utworu pod warunkiem uznania autorstwa, tylko do użytku niekomercyjnego i bez utworów zależnych.
https://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/4.0/