Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 18
Wilfried Wroost, Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie, Hamburg 1919.
Tłum. Jacek Czaplicki
Roeder dowiedział się w okopach pod Tartakiem, że trwają poważne przygotowania do odbicia z rąk Rosjan wsi Klimki i wzgórza 125. Wiedziano tam też to, co do tej pory tylko podejrzewano na Russenkopf: że Wach znów jest w posiadaniu Niemców.
We wczesnych godzinach rannych na Russenkopf znów dochodziły odgłosy walk, z czego można było wywnioskować, że wypchnięty wróg czyni starania, by odzyskać wieś Wach. Niemieckie oddziały w okopach były jednak na to przygotowane. Wspierane przez wzmocnioną artylerię odparły pięciokrotnie ponawiane kontrataki. Po krwawych próbach Rosjanie zrezygnowali i wycofali się do swoich okopów na wschód od Wachu.
Czy niemieckie oddziały szturmowe, po wykonaniu tam swojej pracy, będą miały wreszcie możliwość odebrania nieprzyjacielowi ostatniej części utraconych pozycji, a tym samym również wyzwolenia czwartej kompanii?
Na Russenkopf z niecierpliwością oczekiwano, że żelazny łańcuch, który ją opasał i który zaciskał się coraz mocniej, zostanie rozerwany ze zdecydowaną siłą.
Wszyscy mieli świadomość, że aby tego dokonać, trzeba będzie wykonać kawał ciężkiej i krwawej pracy. Z pewnością Rosjanie znacznie rozbudowali swoje pozycje, zwłaszcza w lasach, jak to zwykle stosowali w swojej taktyce. Niemieccy dowódcy musieli więc tak dysponować swoimi oddziałami, które dowództwo armii przydzieliło w niezbyt dużych ilościach oraz wykonywać nimi na tyle dobre posunięcia, by osiągnąć zwycięstwo. Rejon rzeki Szkwa był tylko drugorzędnym teatrem działań wojennych. Zwycięstwo w tym miejscu było tylko zwycięstwem taktycznym, o którym od czasu do czasu można było przeczytać w gazetach codziennych w krótkich słowach, a nie strategicznym, jak w Karpatach czy na froncie zachodnim, o których pisano duże artykuły, drukowano dodatkowe nakłady, teksty przyciągające uwagę czytelników na wspomniane miejsca, które gazety dodatkowo podkreślały na dołączonych szkicach map. Nie miało też żadnego znaczenia politycznego, czy zajęto Klimki z wypalonymi i zawalonymi ruinami domów czy też wzgórze 125. Wieści o tych walkach nie skłoniłyby Włoch do zaprzestania intryg, które obecnie prowadziły przeciwko swoim dawnym sprzymierzeńcom oraz by zaprzestały targowania się z Anglią i Francją. Ale niemiecki żołnierz był przyzwyczajony, że nie wolno porzucać na stałe utraconego fragmentu okopu, że wszyscy dokładają wszelkich starań, by go ponownie zdobyć.
Wobec wycofania się oddziałów rosyjskich z pozycji pod Tartakiem, a teraz także spod Wachu, ich sektorowi pod wsią Klimki i na leśnych pozycja groziło, że znajdą się w kleszczach. Sytuację w Klimkach mieli najbardziej nieciekawą. Za rzeką w sąsiednim sektorze mieli niemieckie oddziały, których okopy szły w jednej linii z ich pozycjami, a na tyłach była Russenkopf, która ostrzeliwał ich, gdy próbowali zrobić jakiś ruch.
Żaden dowódca niemieckiej brygady w takiej sytuacji nie czekałby na rozkazy wyższego dowództwa, lecz natychmiast cofnąłby oddziały z takiego odcinka, aby utrzymać jednolitą linię frontu. Bo odwrót z takiej pozycji nie byłby stratą taktyczną.
Rosjanie są jednak inni. Uparcie trzymali się pozycji, na której stali. Mimo, że lewe skrzydło „wisiało w powietrzu”, w lesie pod wzgórzem 125 i nie miało już żadnej styczności z wypartymi sąsiednimi oddziałami z pod Wachu, a od Niemców dzielił ich tylko fragment bagna, to jednak utrzymali tę pozycję zgodnie z rozkazami, otrzymanymi z dowództwa na tyłach, które dokładnie nie orientowało się w sytuacji. Trwali w swych okopach i walczyli uparcie i wytrwale. To były takie oddziały, jak te, o których Napoleon I powiedział, że nie ulegną, dopóki się ich nie rozbije. Elitarne oddziały utrzymywały ten odcinek frontu.
Już wczorajsze natarcie na Wach kosztowało Niemców wiele ofiar i aby uniknąć powtórki, artyleria musiałaby się bardziej przyłożyć, zanim piechota mogłaby ruszyć do natarcia na okopy, które były silnie rozbudowane, osłonięte i zabezpieczone drutem kolczastym.
Niewykluczone, że minie dzień lub dwa zanim baterie zostaną rozstawione na pozycjach, zostanie sprowadzona amunicja i rozpocznie się ostrzał. Jednak Russenkopf, leżąca w środku tych kleszczy, nie była bez znaczenia. Wciąż trzymali się na niej żołnierze z czwartej kompanii, wciąż mieli w sobie wystarczająco dużo siły, gdyby doszło do decydującej walki. Ale nie mogli czekać kilku dni.
Nikt już nie pamiętał jak długo znajdowali się w okrążeniu. Jedni mówili, że pięć, inni, że osiem dni, a niektórzy nawet, że minęły już dwa tygodnie.
Przed południem niemieckie baterie rozpoczęły ostrzał rosyjskich okopów w lesie przed wzgórzem 125, a brzmiało to tak, jakby z zamków gwałtownie wyłamano jednocześnie kilkanaście drzwi. Dla ludzi na Russenkopf brzmiało to jak głośne werble zbliżającego się wyzwolenia.
Niemieckie baterie nieprzerwanie ostrzeliwały las. Nad wierzchołkami najwyższych sosen często unosiły się chmury kurzu, dymu i ziemi.
Russenkopf nie miała zamiaru być bezczynna. Obrońcy obawiając się powtórki wczorajszego straszliwego ostrzału artyleryjskiego, który przyniósł tyle ofiar, chcieli się przed nim zabezpieczyć. Żołnierze wykopali sobie jamy tuż przy ścianach okopów, tak wąskie, że ledwo można było się w nich obrócić i tak głębokie, że cały człowiek mógł się w nich schować. Ściany jam wzmacniali deskami ze swoich ziemianek. Jamy te nazywali szybami. Bo gdzie indziej jak nie w objęciach Matki Ziemi mogliby się schronić obrońcy Russenkopf, gdy wokół nich czaiła się śmierć?
Kopali nieustannie, nie zwracając uwagi na to, że ich nogi stoją w wodzie gruntowej i saperki wydobywają już ciężką szarą glinę.
Doktor obchodząc okopy zatrzymał się na dłużej na stanowisku znajdującym się najbliżej rosyjskiego okopu podjazdowego. Zaobserwował że wał ziemny na jego przedpiersiu robi się coraz szerszy i wyższy, sięgając już do drutów, które ciasno opasały wykop. Nie był to już żółty piasek, jak wcześniej. Była to szara glina, takiego samego koloru jak ta, którą obrońcy wydobywali ze swych jam. Rozejrzał się w zamyśleniu.
I jeszcze to – powiedział na głos do swoich myśli.
– Co tu jest do oglądania, Doktorze? – zapytał znajomy głos za nim.
Doktor odwrócił się, zaskoczony. Ehinger podszedł do niego.
– Ach … nic, ja … ja … tylko zauważyłem uwiązany balon, który najwyraźniej musi unosić się nad Myszyńcem – powiedział wymijająco Doktor.
– Dopiero teraz go zauważyłeś? – odpowiedział Ehinger. – Wisi tam od rana. Czyli człowiek widzi więcej mając dwoje oczu niż jedno, a ty masz rozbitą jedną soczewkę w okularach.
Doktor musiał się uśmiechnąć. Wrócił stary nawyk dowódcy kompanii, aby rozmieszać rozmową ludzi. Odpowiedział jednak wymijająco: – Ale wydaje mi się, że ten tam w koszu balonu ledwo widzi pozycje Rosjan w lesie.
– Też tak sądzę – odpowiedział niczego nie podejrzewający Ehinger, patrząc na oko, którego nie osłaniało szkło.
W tym momencie Rosjanie wysypywali na przedpiersie całą skrzynię szarej gliny. Możliwe, że pracowała tam również pompa, bo z krótkiej rury wylatywała woda i ściekała po wale. Doktor miał już zwrócić uwagę na dwa działa, które wciąż tkwiły w bagnie za nimi, gdy słowa zamarły mu na ustach.
Aktor Orlershausen wysunął głowę z jamy i krzyknął głośno: – Spokój! Cicho! Chwileczkę! – i zniknął z powrotem na dole szybu.
– Co on tam ma? -zapytał bardzo cicho Ehinger.
– Nie wiem – skłamał Kern.
Ale wtedy głowa aktora znów się wychyliła. Jego twarz była wykrzywiona przerażeniem. Pospiesznie wyskoczył z jamy. Cały oblepiony piaskiem uklęknął przy jamie i zajrzał w jej głąb.
– Brawo stary krecie! – krzyknął z całej siły. – Tak prędko umiesz ryć pod ziemią? Doskonały z ciebie górnik!
– Co on ma na myśli? – zapytał zdumiony Ehinger.
– On cytuje Hamleta – odpowiedział Doktor, starając się ukryć swój niepokój.
Ludzie wyjrzeli ze swych jam, które w tym miejscu kopano blisko siebie, ponieważ wielu uważało, że będą bardziej bezpieczni przed ostrzałem artyleryjskim jeżeli będą najbliżej stanowisk wroga. Z zaciekawieniem spoglądali na Aktora. A on podskoczył.
– Ha – zawołał głośno – czy to twoja ostatnia deska ratunku? Towarzysze, wsadźcie nosy z powrotem do jam, przyciśnijcie uszy do ścian i o ile nie macie ich jeszcze mocno zapchanych brudem, usłyszycie, jak kopie i dudni …
– Co się dzieje? – zapytał niecierpliwie Ehinger.
– Co tam jest, panie Oberleutnant? – powiedział Orlershausen wymownie, ściszonym głosem. – No cóż, złamanego szeląga cały mój talent aktorski nie wart, jeśli to nie Rosjanin się podkopuje do nas!
– A więc tak – powiedział cicho Ehinger.
– Niemożliwe! – wykrzyknął Kern. – Odbiło mu.
– Mi? – zapytał Orlershausen, z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia z niezrozumieniem rozglądającymi się wokół. – O nie, mój umysł nigdy nie był tak jasny jak w tej chwili. Przekonaj się sam. Rosjanie chcą się do nas zbliżyć od dołu i podać rękę na powitanie. Ha, ha, ha! – zaśmiał się nienaturalnie. – Czyż nie, towarzysze, nie słyszycie ich i to całkiem wyraźnie, kopiących i ryjących pod waszymi stopami …
W tym momencie przyszedł młody Leutnant.
– Müller – powiedział Ehinger – czy możesz, proszę, zejść do jamy i upewnić się, czy Rosjanie naprawdę pracują pod nami, czy może ludzie mają omany.
Leutnant Müller wszedł do szybu. Wszyscy wokół trwali cicho jak myszy i wpatrywali się w otwór, obok którego klęczał Aktor z okropnie wykrzywioną twarzą i przewracającymi się oczami.
– Bo tak jest – powiedział Müller, wychodząc z jamy. – Zdaje się, że są już pod nami. Słychać wyraźnie ich uderzenia i stukania.
Orlershausen poderwał się na nogi, wybuchając śmiechem i wspiął się na jedną z hałd piasku na przedpiersiu, powstałych przy kopaniu jam.
– Haaa – zawołał – więc potomkowie demonów nas zniszczą! Nie mogli tego zrobić w uczciwej walce, jak mąż przeciw mężowi. Nie mogli tego zrobić nawet przy pomocy swoich doskonałych granatów. Więc w ostateczności posunęli się do rycia w ziemi, aby jak najszybciej przenieść nas w zaświaty…
– Zabierzcie go stamtąd! – zawołał Ehinger. Ale Aktor nie pozwolił się nikomu zbliżyć i bronił się saperką, której nie wypuścił z ręki. Teraz zamachnął się nią groźnie w kierunku Rosjan.
– Fałszywe, obłudne łotry! Podłe, tchórzliwe łajdaki! Aha …
Od strony Rosjan rozległ się strzał. Orlershausen krzykiem zwalił się na kupkę piasku.
– Ha! – jęknął Aktor, rozchylając płaszcz – dobrze wycelowany jak strzał Tella.
– To musiało tak się skończyć – wściekł się Ehinger – wiedziałem, że tak się stanie. Gdzie jest sanitariusz?
– Nie chcę sanitariusza – odparł trafiony, próbując się nieco wyprostować.
Leutnant Müller chciał mu pomóc i próbował go ściągnąć z kupy piachu na przedpiersiu, by go ułożyć wygodnie i podeprzeć głowę, ale Orlershausen stawiał opór.
– Nie kłopocz się, panie Leutnancie! – powiedział. – Nie potrzebuję żadnej pomocy, aby umrzeć!.
– Kto mówi o umieraniu? – zbeształ go Müller. – W żadnym wypadku nie jest powiedziane, że strzał musi być śmiertelny. Pozwól, że ci pomożemy i założymy opatrunek.
– Żeby przedłużyć to życie do czasu, aż Rosjanie zdecydują się wysadzić w powietrze całą kompanię jednym ruchem palca – odparł Aktor gorzkim tonem i kontynuował:
„Gdybyż przynajmniej męskiej ulec sile,
Upaść w zapasach z godnym siebie wrogiem!…
Lecz stać się pastwą głupstwa i obłudy!
O, to dotkliwsze od śmierci tysiąca!…
Czyż wszystkie nasze ofiary i trudy
Nie były warte choć lepszego końca?…”
– Przynajmniej daj sobie spokój z tą bufonadą, Orlershausen – powiedział Leutnant klękając obok niego. – To nie jest sprzyjająca okazja, abyś ćwiczył swoje umiejętności komediowe.
Ranny próbował wykrzywić twarz w scenicznym uśmiechu, ale wyszedł z tego tylko bolesny grymas.
– Panie Leutnancie – powiedział, a głos jego stał się matowy – niech pan nie bierze z taką powagą ostatnich słów umierającego, bo wielu z nas komedię gra całe życie, jeden przed reflektorami, drugi na ambonie. Ale złym artystą jest ten, który w ostatnim momencie swojego istnienia wypadnie ze swej roli. Haaa! Patrzcie, jak Orlershausen umiera!
Ehinger podszedł i pochylił się nad nim głęboko poruszony.
– Orlershausen – czy bardzo cię boli?
Ale aktor energicznie potrząsnął głową, po czym odpowiedział:
„Stało się! Trzeba spłacić dług natury,
Oddać żywiołom to, co z nich powstało!
Chwila nie minie, a z Talbota, który
Świat niegdyś cały napełnił swą chwałą,
Zostanie tylko … proch …“
– Orlershausen – krzyknął Leutnant Müller, – proszę cię …
Ale nie przejmując się tym, umierający kontynuował:
„… Tak kończy człowiek!
A cała korzyść światła, co dziedziczym,
Jest, że … ze wzgardą, przed zawarciem powiek,
Widzim, że wszystko było tylko niczem!…“
[Fryderyk Schiller, Dziewica Orleańska. Tłumaczenie E. Odyniec, Instytut Wydawniczy ”Bibljoteka Polska”, Warszawa]
Konający wypowiadał te słowa, a one coraz ciszej płynęły z jego ust. Załzawione oczy wpatrywały się w krew, która lała się z jego piersi i spływała po rozchylonym płaszczu na piasek, po czym ciało opadło z westchnieniem. Pozbawiona oparcia głowa odchyliła się do tyłu. Z szeroko otwartymi ustami, jakby wciąż wciągając rozpaczliwie oddech, z nieruchomymi oczami, martwy wpatrywał się w niebo.
Uwaga ludzi była podzielona pomiędzy odchodzącym towarzyszem a tym co działo się pod ich stopami. Nawet Ehinger, który nie wiedział, czy jego ostatnie słowa zostały wypowiedziane w obłędzie, czy przy zdrowych zmysłach, chwilę po tym jak zabrano ciało a kałużę krwi zasypano piaskiem, skupił się na nowym zagrożeniu.
Leutnant natychmiast przystąpił do pracy. Znalazł wystarczającą liczbę ochotników, którzy w kilku miejscach, w okopach transportowych i na Pająku, wykopali kolejne doły do nasłuchu, aby sprawdzić, czy gdzieś jeszcze słychać już podobne odgłosy. Wyglądało jednak na to, że Rosjanie nie wyszli poza rejon, gdzie Orlershausen usłyszał ich jako pierwszy.
Trzy jamy w tym miejscu zostały poszerzone, tworząc w ten sposób jeden wykop. Miał ponad dwa metry kwadratowe. Czterech żołnierzy stojąc tam blisko siebie wykopywało ziemię. Aby Rosjanie niczego nie zauważyli, ziemię wywlekano dalej na brezentach i rzucano na szczytach okopów transportowych. Kopali nieustannie, a po dziesięciu minutach pracujących, wyczerpanych i zlanych potem zmieniali następni. Pracowali bez płaszczy i kurtek mundurowych, a gdy każda kolejna zmiana wychodziła z szybu to wyglądała jak gliniane golemy. Inni ściągali deski i bale. Ze schronów wyciągano wszystko co mogło nadać się na szalunek do wzmocnienia ścian wykopu. Z ziemianki Ehingera również zniknęły stół, półki, ławki, prycze i podłoga.
Była to ciężka praca, bo szara glina była wilgotna, ciężka i lepiła się do szpadli. Co jakiś czas trzeba było na chwilę przerwać pracę, wszyscy wtedy zachowywali się cicho, by móc nasłuchiwać. Wtedy wyraźnie było słychać, jak Rosjanie dudnią pod nimi, jak budują korytarz kopalni. Bub … bub … bub … bub! rozlegał się stłumiony dźwięk. Od tej pory na Russenkopf musieli pracować bardzo cicho, aby się nie zdradzić. Od czasu do czasu wwiercano bagnet w ziemię, w nadziei, że jego czubek natrafi w drewnianą obudowę. Jednak do korytarza był wciąż daleko. Wyglądało na to, że Rosjanie kopali głębiej niż Leutnant podejrzewał.
W pewnym momencie, gdy dzień chylił się już ku końcowi, przyszedł Vizewachtmeister z artylerii i szepnął coś Leutnantowi do ucha. Zaskoczony Müller spytał: – Gdzie?
– Tam – powiedział Fritzsche – widać to wyraźnie.
Müller kazał Vizemachtmeisterowi zaprowadzić się do miejsca, w którym ten ostatni dokonał nowego odkrycia, które ostatecznie sprawiło, że ich plan opuszczenia pozycji nie się powiedzie.
Materiały zamieszczone w serwisie są chronione prawem autorskim i mogą być wykorzystywane przez użytkowników zgodnie z licencją Creative Commons BY-NC-ND, tj. umożliwiającą użytkownikom serwisu kopiowanie i rozpowszechnianie utworu pod warunkiem uznania autorstwa, tylko do użytku niekomercyjnego i bez utworów zależnych.
https://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/4.0/