Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 16

Dziedzictwo Wielkiej Wojny > Pamięć o Wielkiej Wojnie > Województwo mazowieckie > Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 16
1 maja, 2021r

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 16

Wilfried Wroost, Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie, Hamburg 1919.
Tłum. Jacek Czaplicki

Parę godzin później odkryto, że studnia została zasypana.

Na Russenkopf nie było już wody do gotowania ziemniaków, do chłodzenia karabinów maszynowych, a w ziemiankach chorzy i ranni jęczeli z pragnienia.

Ehinger natychmiast rozkazał trzem żołnierzom ponownie wykopać studnię, ale mogło minąć kilka dni, zanim zgromadzi się w niej odpowiednia ilość czystej wody.

Bezpośrednie trafienie spadło też na najlepszy dół z ziemniakami. Zawartość tego składu została zmiażdżona i nie nadawała się do spożycia. W pozostałych dołach można było znaleźć tylko przemarznięte i zgniłe ziemniaki. Czy widmo głodu miało dotknąć Russenkopf? Na szczęście wybuch granatu odsłonił jeszcze jeden schowek wypełniony w połowie ziemniakami, a w połowie owsem. Ludzie próbowali rozgniatać ziarna owsa i gotować z nich owsiankę. Ale piaszczysta, brudna woda czyniła ją niejadalną.

Ehinger przez długi czas siedział w ziemiance, pogrążony w rozmyślaniach. Wszystko wskazywało na to, że Russenkopf nie ma szans się dłużej utrzymać. Kompania była mocno osłabiona i miała duże ubytki w szeregach. Najlepsi z żołnierzy zostali ranni lub zabici. Brakowało żywności, wody i amunicji. Z czterech karabinów maszynowych tylko dwa były jeszcze zdatne do użytku. Jeden, rosyjski został przysypany w rozbitym blokhauzie. Po odkopaniu okazało się, że przestał działać. W jednym ze swoich karabinów maszynowych zawiódł mechanizm samopowtarzalny i można było z niego oddawać tylko pojedyncze strzały. Pas zapór był wszędzie rozbity, zasieki z drutu kolczastego porozrywane, wilcze doły zniwelowane. Russenkopf, z której jeszcze kilka dni temu dowódca był tak dumny, w obecnym stanie nie mogła stawić większego oporu. Była wrakiem bez żagli i steru.

W powietrzu unosiły się szkodliwe opary rozkładających się trupów, które leżały wokół Russenkopf oraz wisiały za drutach kolczastych. Ciała poległych pęczniały tak bardzo, że odpadały guziki mundurów.

Ehinger zamierzał oddać Russenkopf, ale nie chciał się zdać na łaskę wroga, a raczej podjąć próbę ucieczki małymi grupami nocą przez pola, może nawet dotrzeć pod osłonę dużego starego i ciemnego lasu w sektorze sąsiedniej dywizji, której oddziały znajdowały się we wsi Tartak. Ochotnik wojenny Roeder miał podjąć próbę przekradnięcia się do tego sektora, gdy tylko zapadnie zmrok. Gdyby udało mu się bezpiecznie tam dotrzeć, miał tam wystrzelić flarę pionowo w górę, aby dać sygnał. Następnie poszczególne drużyny kompanii miały się przekradać w różnych odstępach czasu. Dowódcy plutonów mieli ruszyć za swoimi oddziałami, a on sam miał być ostatnim, który opuści Russenkopf.

O godzinie jedenastej wypadał wschód księżyca, który będzie się wnosił i świecił jasno, tak jak wieczorem poprzedniego dnia. Akcja musiała się zakończyć przed północą. Nie można było tu dłużej zostać, ponieważ groziło to zagładą całej kompanii.

Ehinger rozkazał swojemu służącemu zwołać dowódców plutonów – dowodzenie trzecim plutonem przejął Vizewachtmeister Fritzsche – oraz wszystkich podoficerów i dowódców drużyn. Miał też przyjść ochotnik wojenny Roeder.

Jako pierwszy pojawił się Müller. Młody Leutnant ciągłą pracą rozpraszał ponure myśli, które mogły go nękać. Pełen energii, zdał dowódcy kompanii raport o swoich poczynaniach. Ehinger wysłuchał go spokojnie.

– Wszędzie naprawiono fragmenty uszkodzonych okopów – meldował Leutnant. – Przyjrzeliśmy się zaporom i jak tylko zapadnie zmrok, uzupełnimy luki kozłami hiszpańskimi, które weźmiemy z podwójnych i potrójnych rzędów, tych w których stoją nieuszkodzone. Mamy też kilka rolek drutu kolczastego i rozciągniemy je tam, gdzie to konieczne wokół okopów.

– A z czego będziemy strzelać? – wtrącił Ehinger.

– Wciąż mamy jeszcze dwa karabiny maszynowe – odpowiedział Müller. – Jeden rosyjski jest uszkodzony, ale jego pasy z amunicją mogą być użyte do drugiego. Rosyjska amunicja leży wokół w dużych ilościach, piętrzy się wszędzie w pudłach i w skrzynkach.

– A co z drugim karabinem? – zapytał Ehinger.

– Rozmawiałem na ten temat z Unteroffizierem Pinkpankiem i sugeruję, aby wszystkie naboje, które żołnierze mają poukrywane w swoim ekwipunku oddać obsłudze karabinu maszynowego …

– To czym będą strzelać żołnierze?

– Z rosyjskich karabinów. Uważam jednak, że każdy żołnierz powinien zachować przy sobie tyle amunicji, by raz lub dwa razy załadować własny karabin, który też powinien zachować przy sobie. Bo gdyby doszło do walki wręcz, to z własną bronią jest najlepiej obeznany. Ale myślę, że Rosjanie nam tego oszczędzą…

– A co będziemy jedli Müller? – w tym momencie zapytał Ehinger.

– To też już ustalone. Mamy zapasy ziemniaków i jak będziemy racjonować, to starczy ich przez dobre trzy dni.

– Jeszcze trzy dni – powiedział Ehinger. – O ile w międzyczasie wszyscy nie popadniemy w szaleństwo. Nie wolno ci jednak zapominać, że kompania została mocno uszczuplona i nie należy oczekiwać od ludzi, że będą dzielnie stawać do obrony. Gdy Rosjanie ponownie nas ostrzelają taką siłą jak dziś, to nadludzkim zadaniem będzie się tu utrzymać. Tak dobrze jak znam moją kompanię i ufam odwadze oraz wytrzymałości moich ludzi, nie jest rozsądne oczekiwać, że będą w stanie dokonać rzeczy niemożliwych. Bo jesteśmy tylko ludźmi, mój drogi Müllerze.

Ostatnie słowa wypowiedział głośno, akcentując każdą sylabę i zabrzmiało to tak, jakby chciał zganić młodego Leutnanta, który w związku z tym spuścił oczy.

– Czy wszyscy dowódcy oddziałów są na miejscu?

– Moi są tutaj – powiedział Doktor, licząc ich jeszcze raz. Byli wśród nich już szeregowi, bo pierwszy pluton nie miał już wyższych stopniem, by obsadzić te stanowiska.

– Wszyscy moi też już są – powiedział Leutnant.

– Z drugiego plutonu trzech podoficerów, trzech gefreiterów na miejscu – meldował w pozycji na baczność Vizewachtmeister artylerii.

– Trzech podoficerów? – zapytał go Ehinger. – Och, weź to pod uwagę, dobrze, dziękuję, proszę podejdźcie bliżej, towarzysze. Mam propozycję, którą chcę z wami omówić. Czy jest tu Unteroffizier Pinkpank?

– Tutaj… panie Ober… leutnant.

– Są wszyscy podoficerowie –  powiedział Doktor – z wyjątkiem tych, którzy są tak ranni, że nie mogą ustać na nogach oraz z wyjątkiem podoficera z oddziału telefonicznego.

Ehinger zauważył, że niektórzy z obecnych mają opatrunki na głowach i rękach.

– Aha, brakuje tego z telefonicznego, cóż, biedak nie usłyszy co mam do przekazania, będę musiał mu to w jakiś inny sposób przekazać. A teraz uwaga – streścił swoje przemyślenia i zaproponował, żeby kompania przebiła się do sektora sąsiedniej dywizji.

Już przy pierwszych słowach zauważył na twarzach zarazem aprobatę jak i dezaprobatę. Nie przejmując się tym, mówił dalej. – A teraz chciałbym poznać wasze zdanie na ten temat. Zróbmy to w ten sposób: aby nikt nie sugerował się zdaniem innych, proszę was, abyście mocno zamknęli oczy. Kto zgadza się na moją propozycję, niech podniesie prawą rękę, ale zamknijcie oczy.

Przymknęli powieki, a Ehinger policzył uniesione ręce. Było ich dziewięciu. Wśród nich był Doktor.

– Dziękuję – powiedział Ehinger, – a teraz dla porównania, kto się nie zgadza.

Tym razem rękę podniosło siedem osób. Byli wśród nich Leutnant, Vizewachtmeister, Unteroffizier Pinkpank, Unteroffizier Hoffmann oraz trzech innych, których Ehinger znał jako ludzi odważnych.

– Dziękuję – powtórzył. – Dziewięć do siedmiu. Dziewięciu z was głosowało za odejściem, siedmiu chce zostać. Więc, towarzysze, opuszczamy okręt. Na razie jednak to od próby przedarcia się zależy, czy nam się uda. Roeder?

– Panie Oberleutnant!

Ehinger zapytał go, czy chciałby podjąć się tego zadania dla kompanii.

Ochotnik wojenny zgodził się bez wahania.

– A co … stanie się … z karabinami? – spytał zaniepokojony Unteroffizier Pinkpank.

– Twoja troska o to jest godna uznania – odpowiedział Ehinger – pozostawiam tobie decyzję, co z nimi zrobisz. Możesz te dwa działające zakopać tutaj. Odnajdziesz je, gdy odzyskamy Russenkopf, jestem o tym przekonany!

– Ale ranni, co z nimi się stanie? – zapytał Leutnant Müller. – Nie jest ich mało.

– Nie – powiedział Ehinger – ale będzie ich więcej, jeśli zostaniemy. I właśnie dlatego musimy odejść. Sanitariusz gefreiter Brüning musi zostać z nimi. Jest on pod ochroną Konwencji Genewskiej; w pełni wykona swój obowiązek, jeśli pozostaje przy rannych, podzieli z nimi smutny los niewoli. Nic innego nas nie czeka, jeśli będziemy próbować się tu dłużej utrzymać. Porozmawiam z nim później. … A teraz przekażcie co ustaliśmy swoim ludziom. Tornistry zostawiamy. Jednak musimy zabrać amunicję i granaty ręczne, jeśli jakieś zostały. Możemy napotkać opór, ale niech Bóg nam pomoże, towarzysze, musimy zdać się na starą niemiecką wiarę.

Młody Leutnant był wyraźnie podbudowany ostatnimi słowami dowódcy kompanii.

– Spełnij moją jedną prośbę, panie Ehinger – powiedział.

– Chętnie, jeśli tylko będę mógł.

– Chciałbym zorganizować krótkie spotkanie, by wzmocnić duchowo ludzi, tutaj w Pająku. Ci, którzy chcą w nim uczestniczyć dobrowolnie, mogą tu się wstawić; reszta na ten moment przejmie służbę.

– Z przyjemnością, mój drogi Müller – powiedział Ehinger i ścisnął dłoń młodego teologa.

– Przekażcie informację o tym swoim ludziom – zwrócił się Oberleutnant do dowódców oddziałów.

Przyszli prawie wszyscy, tak że podoficerowie musieli wyznaczyć, kto ma zostać na posterunku. W Pająku i w promieniście rozchodzących się okopach transportowych było wystarczająco dużo miejsca dla kompanii. Ehinger mógł obserwować swój kurczący się oddział. Wyglądali nędznie, wychudzeni, ich oczy były matowe, pozbawione blasku i otoczone ciemnymi obwódkami. Ich mundury były zabrudzone i podarte, łachmany, od dawna nie prane i nie naprawiane, dodawały nędzy ich wyglądowi.

Nie, pomyślał Ehinger, nie można oczekiwać, że zostaną tu dłużej. Nie ma innej drogi, przełom musi nastąpić, nawet jeśli oznacza to walkę wręcz. W rozpaczy nawet najsłabsi mają siłę, gdy walczą o swoje życie.

Leutnant Müller znalazł miejsce w rogu, skąd mógł obserwować obecnych. Stał z gołą głową, trzymając w rękach Nowy Testament i Księgę Psalmów.

– W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Amen.

Nasza pomoc jest w imieniu Pana, który stworzył niebo i ziemię.

[Ps 14,8 wg Biblii Tysiąclecia]

Otworzył księgę psalmów i przeczytał psalm dwudziesty siódmy:

Pan światłem i zbawieniem moim:  kogóż mam się lękać?

Pan obroną mojego życia:  przed kim mam się trwożyć?

Gdy na mnie nastają złośliwi,  by zjeść moje ciało,

wtenczas oni, wrogowie moi i nieprzyjaciele, chwieją się i padają.

Chociażby stanął naprzeciw mnie obóz, moje serce bać się nie będzie;

choćby wybuchła przeciw mnie wojna, nawet wtedy będę pełen ufności.

[wg Biblii Tysiąclecia]

Później nastąpiło kazanie w prostych słowach. Nie znalazł czasu, by je przemyśleć i sformułować. Mówił szczerze prosto z serca, a słowa te miały w sobie moc, by dać pociechę i spokój załamanym. Słowa dodarły do serc, dały im siłę.

Kiedy Leutnant skończył, głośno i wyraźnie odmówił Ojcze nasz. Następnie podniósł rękę w geście błogosławieństwa.

– Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem. Amen.

[Księga Liczb 6, 24-26 wg Biblii Tysiąclecia]

Zrobił znak krzyża. – A teraz, na zakończenie, zaśpiewajmy pieśń – Więc za rękę weź mnie.

Powołał się na konkretną stronę w małym śpiewniku polowym. Brudne, pokryte ziemią ręce wertowały zmięte książeczki. A moment później głośno i uroczyście rozbrzmiała pieśń:

Więc za rękę weź mnie i prowadź aż stanę u bram niebios, gdzie zostanę na wieki. Nie mogę iść sam, bo nie zrobię ani jednego kroku. Gdziekolwiek stoisz lub chcesz iść, zabierz mnie ze sobą.

Szorstcy i twardzi mężczyźni, którzy znosili tyle cierpienia i niebezpieczeństw, czuli się jak biedne, bezbronne dzieci, gdy śpiewali drugą zwrotkę:

W miłosierdziu swym otul moje słabe serce, by zniosło radość i ból. Niech twoje biedne dziecko spocznie u twych stóp. Zamknie wtedy oczy i będzie wierzyć ślepo.

Müller włożył czapkę. Zgromadzeni cicho opuścili Pająka, zostali tylko Leutnant i Doktor.

Kern wyciągnął rękę do Müllera; chciał coś powiedzieć, ale młody teolog go powstrzymał. Rozejrzał się w poszukiwaniu Ehingera, lecz go nie było.

– Gdzie jest nasz Oberleutnant? – zapytał Müller.

– Poszedł do ziemianki – odpowiedział Doktor. – Cała ta sytuacja mocno mu ciąży.

Kiedy weszli do ziemianki, Oberleutnant siedział przy stole; dłońmi gładził swoje mocne, blond włosy. Bez słowa wyciągnął rękę przez stół do Leutnanta. Usiedli przy nim, każdy na swoim zwyczajowym miejscem, wszyscy pochłonięci myślami milczeli przez pewien czas

– Tam siedział nasz Waldschütz, a tam nasz Magerfleisch – ciszę przerwał Ehinger. – A jutro o tej porze będą tu siedzieć Rosjanie.

– Ciekawe, jak daleko nasi doszli pod Wachem? – zapytał Doktor, by odwrócić jego uwagę. – Nie słychać dalszych walk, front tam zaległ.

– Ależ oni posunęli się naprzód – powiedział Leutnant Müller – rosyjska artyleria strzela znacznie krócej niż poprzednio.

– Nacierają wszędzie, tylko nie w naszym sektorze – odpowiedział pełen złości Oberleutnant, opierając się plecami o ścianę i patrząc w sufit.

Wszedł Vizewachtmeister z artylerii. Zameldował, że jego lornetka nożycowa została rano trafiona pociskiem i już nie nadaje się do użytku.

– Nie szkodzi – powiedział Ehinger – to nie jest wielka strata. Twoja bateria zabrała dwa działa, to i lornetka nie jest już potrzebna. A skoro o tym mowa, czy te dwa które zostały nadal tam stoją?

– Zapadły się bagnie tak głęboko, że wszystkie wysiłki Rosjan były dotąd bezskuteczne – meldował Vizewachtmeister, szykując się do opuszczenia ziemianki.

– Proszę, zostań – ubłagał go Ehinger – usiądź. Nie, nie tam, tutaj, gdzie siedział Waldschütz.

Grymas zagościł na jego twarzy. Kontynuował, kręcąc głową: – Nie mogę patrzeć na puste miejsce, ciągle wydaje mi się, że Waldschütz powinien nadejść w każdej chwili.

Zaległa krótka cisza. Doktor ponownie spróbował zmienić temat.

– Czy mogę sobie pozwolić na wypalenie jednego z cygar Oberleutnanta? – zapytał Kern.

– Ależ … – odpowiedział Ehinger z wyrzutem i podał mu pudełko – proszę, skorzystajcie sobie moi panowie, jest ich dużo, muszę rozdać resztę żołnierzom. Kullmann, … a tak, jego też już nie ma, jaka szkoda, mógłby się poczęstować. Jestem mu to winien.

Doktor, który zapalił jedno z mocnych cygar, musiał sięgnąć po jakąś cięższą artylerię, aby odciągnąć myśli dowódcy kompanii.

– Co pan wywnioskował z ataku pod Wachem? – zwrócił się z pytaniem do Vizewachtmeistera.

– Oni poszli do przodu spory kawałek, bez wątpienia – odpowiedział ten ostatni.

– Czy na pewno? – zapytał z nadzieją Ehinger.

– Jestem tego pewien, panie Oberleutnant, stanowiska naszych baterii przesunęły się mocno do przodu…

– W takim razie nie rozumiem – powiedział Ehinger, potrząsając głową w zamyśleniu – dlaczego nie podejmują żadnych wysiłków, aby pomóc nam wydostać się z tego bajzlu. Daleki jestem od tego, by krytykować moich przełożonych, ale chciałbym wiedzieć, jeśli dożyję tego czasu, jaki może być powód, by pozwolić nam głodować i ginąć w obliczu takiego rozwoju sytuacji.

– Może już o nas zapomniano – powiedział Doktor z rezygnacją.

– Co – krzyknął Ehinger – zapomniano o nas? Doktorze, proszę cię, jak można zapomnieć o całej kompanii, która dzielnie wykonuje swój obowiązek, która trzyma się na pozycji, gdy regiment się wycofuje? To jest prawie niemożliwe.

– Poza tym gołym okiem widzą niemiecką flagę – sprzeciwił się Leutnant Müller – która nie powiewałaby ani sekundy dłużej, gdyby Rosjanie zajęli Russenkopf.

– Jeden już tu wszedł, nie zapominaj – powiedział Ehinger z ironicznym uśmiechem. – Swoją drogą, co robi nasz jeniec, Panje?

– Przebywa w ziemiance, gdzie śpi cały dzień i noc obok grubasa z pulchną twarzą – zdał relację Vizewachtmeister Fritzsche.

– To Murawski – powiedział Ehinger śmiejąc się krótko.

Słuchali. „Deutschland, Deutschland über alles” śpiewali żołnierze w okopach. Pieśń śmiało i głośno wydobywała się z ich gardeł. Nie stracili odwagi, nie! Była ona tylko nieco ukryta, a rozbudziły ją i wzmocniły słowa, które usłyszeli niedawno od młodego teologa. Potężna pieśń, nie zważająca na głód ściskający żołądki, niosła się w kierunku Rosjan. Ci nie strzelali, nie robili nawały ogniowej jak pod Rawką w dniu urodzin Kajzera, bali się tych z Russenkopf. Wierzyli, że naprzeciwko nich stoją szaleńcy, którzy z rozpaczy śpiewają, a potem spadną na nich z bagnetami, jak ten jeden żołnierz dziś rano. Bali się szerokich ostrzy niemieckich bagnetów na karabinach i wycofali się z okopu podjazdowego, gdzie do tej pory, cały czas były prowadzone prace ziemne.

Na Russenkopf zabrzmiała teraz pieśń o fladze. Gdy doszli do fragmentu: „Jej będziemy wierni, wierni aż do śmierci, jej poświęcimy nasze życie, fladze czarno-biało-czerwonej”, pieśń zamieniła się w ryk. Musieli wykrzyczeć całą wściekłość z swoich piersi. Słowa, rozpalone tą wściekłością, wyrywające się z zachrypniętych gardeł leciały ku nieprzejednanemu wrogowi.

Unteroffizier Hoffmann wypadł zza osłony, chwycił maszt sztandarowy i z całej siły wcisnął jego roztrzaskany koniec w grząską ziemię. Flaga zszyta z czarnego perkalu, białego lnu i czerwonego jedwabiu, czyli materiałów znalezionych w jednej z chat, nie była jeszcze w najmniejszym stopniu rozdarta.


Materiały zamieszczone w serwisie są chronione prawem autorskim i mogą być wykorzystywane przez użytkowników zgodnie z licencją Creative Commons BY-NC-ND, tj. umożliwiającą użytkownikom serwisu kopiowanie i rozpowszechnianie utworu pod warunkiem uznania autorstwa, tylko do użytku niekomercyjnego i bez utworów zależnych.
https://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/4.0/

0 0 votes
Article Rating
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments